Dwie Córki

Dwie Córki

sobota, 29 marca 2014

Bilans

Zysków i strat? Zawsze musi wyjść na zero? Bo u nas wychodzi chyba na plus;)

11 lat razem
6 lat po ślubie
2 bobasy
1 kredyt

Dziś rocznica ślubu, Małż w pracy, Starszak u babci, ja z ulanym mlekiem na ramieniu. Jak żyć?!
Dobrze, że jest kawa i sernik.

edit: Dalka dała starym pospać 8 godzin w nocy, a wcześniej obalić kapkę whysky z okazji wiadomej, yeah

Prof. Karma

Uczyła mnie biologii w liceum. Była kosą, wymagała bardzo dużo, a oczekiwała jeszcze więcej. Ile razy przez nią płakałam to tylko ja wiem. Ile nocek zarwałam ucząc się z 10 książek, bo przecież podręcznik to była jakaś nędzna broszurka, a internetu wtedy NIE BYŁO. Tak, żyłam w czasach beznetowych i dobrze - śmiem twierdzić, że jakby facebooka ktoś wcześniej wymyślił to nie zdałabym żadnej sesji na studiach.

Prof. Karma uczyła moją mamę i mojego brata również. Niestety mama była bardzo dobra, w równym stopniu dobra była pamięć pani profesor, więc generalnie miałam przesrane na starcie, za nazwisko. A że mamie się odwidziało i nie zdawała na medycynę - miałam przesrane podwójnie, ponieważ pani profesor miała w zwyczaju powtarzać jak to mama zmarnowała sobie życie i zawiodła tych, co myśleli, że jest bardziej ambitna.
Odziedziczyłam więc książki, zeszyty i notatki rodzicielki, a także zamiłowanie do biologii i umiejętność przyswajania biologicznej wiedzy. Co nie znaczy, że miało to przełożenie na szkolne oceny. Niestety pani profesor miała zdolność dzielenia uczniów pod względem wiedzy i umiejętności, co przekładało się z kolei na poziom wiedzy wymaganej, a następnie na oceny.
Chyba nigdy nie dostałam 5 ze sprawdzianu, za to zdarzało mi się łapać pały, gdzie ktoś inny dostawał np.3. Zdarzało się, że na koniec semestru musiałam zdawać cały materiał tylko po to, żeby utwierdzić ją w przekonaniu, że jednak naprawdę zasługuję na piątkę. Inni nie musieli. Wszelkie olimpiady, konkursy - ilość punktów nigdy nie była zadowalająca. Zawsze przecież mogło być lepiej! Czemu się bardziej się nie przyłożysz?

Maturę zdawałam oczywiście z biologii. Jako pracę pisemną wybrałam test, do dziś żałuję, bo temat "wypracowania" był stworzony idealnie pode mnie (wykaż związek budowy i funkcji tkanek roślinnych - do dziś pamiętam), ale test otwierał możliwości ściągania. Mój ówczesny chłopak siedział miejsce za mną, a kumpela w rzędzie obok, warunki idealne, emocje, stres, widocznie tego mi było trzeba w tamtym okresie życia;) Dostałam 4, więc czekała mnie ustna. I pamiętam, jakby to było wczoraj, wylosowałam zestaw drugi od prawej, 1) cykl rozwojowy sosny, 2) osiągnięcia współczesnej genetyki, 3) jak wykryć białko i cukier w bulwie ziemniaka, fasoli i czymśtam jeszcze, wybarwić, opisać. To był MÓJ zestaw, nie było wała żeby mnie na czymś zagiąć, wiedziałam, że będzie dobrze.

Matura ustna była jedynym momentem w ciągu całej licealnej nauki, kiedy mówiłam do Komisji, z przewodniczącą panią Karmą, a ona patrzyła na mnie i lekko się uśmiechała. A na koniec rzuciła w przestrzeń, niby od niechcenia "To właśnie jest dobre przygotowanie do matury z biologii!" ale ja wiedziałam, że mówi do mnie, i że na swój sposób jest ze mnie dumna.

Dzięki niej, dzięki systemowi pracy jaki we mnie zaszczepiła, niedyktowanym notatkom, konieczności szukania wiedzy w książkach (nie w necie!), ciągłym kartkówkom, pytaniom na temat wymagany i "przy okazji" powtórz jeszcze co tam było w zeszłym semestrze - 1 rok na studiach, gdzie była biologia, to był totalny luz. Nie musiałam się uczyć, praca przychodziła mi z łatwością.

Mimo lat innej nauki, innych spraw na głowie, do dziś w nocy o północy wyrecytuję "Sosna jest rośliną jednopienną, znaczy to, że na jednym osobniku występują zarówno kwiaty męskie jak i żeńskie (...)", wiem, że Firletka poszarpana to Lychnis flos-cuculi, a Wypławek biały - Dendrocoelum lacteum (co to w ogóle było? jakiś płaziniec chyba).

Pani Profesor Karma była jednym z tych nauczycieli, których pamięta się całe życie. Długo chorowała. Odeszła w zeszłym tygodniu.

środa, 26 marca 2014

Chrobotek reniferowy

Na salonach! Z mamą, ciocią Beatką i 7 tygodni starszą koleżanką Milenką w naszej ulubionej kawiarni. Się działo! Matka wypiła zimową herbatę z cytrusami, imbirem i goździkami, i zagryzła pierogami z cebulą. Nie mam jeszcze nawyku robienia zdjęć jedzeniu, ale chyba zacznę jeśli będą mi serwować takie cuda. Chrobotek też to potem wsunął i chyba smakowało, bo zasnął na kanapie, w nosie mając krzyki innych dzieci, muzykę i rozmowy dorosłych. A Matka z drugą Matką jak się zagadały, tak niewiadomo kiedy zgubiły 4 godziny i trzeba było myśleć o powrocie. Ale dziecina przetestowana - można zabierać do ludzi.

A Chrobotek to nowa ksywa. Tata wymyślił, bo ja to mówiłam po prostu Świnka;) Chrumkać zaczęła - na początku myśleliśmy, że to przez katar, ale katar się skończył a chrobotanie nie. Taka z niej Świnka-Balbinka.



25 marca stuknęło nam 6 tygodni, 5 kilogramów, głowa i klatka większa o 5cm niż przy porodzie. Leżąc na plecach trzymamy głowę, a poza tym to ciągle kolebiemy się jak piesek na tylnej półce samochodu; uśmiechamy się, pożeramy własną rączkę i uwielbiamy kąpiele w wannie pełnej gorącej wody. Lubimy chustę, mleko mamy, lizanie sutków i czarno-białe książeczki. Królikami na karuzeli też nie gardzimy, a psikanie wodą morską do nosa znosimy lepiej niż starsza o 4 lata siostra. Nowa umiejętność to przewracanie z brzucha na plecy przez prawe ramię. Z powrotem na razie trochę gorzej, więc jak już uskutecznimy takie akrobacje to wołamy mamę na pomoc. Ah, no i ryczymy ze łzami w oczach.


poniedziałek, 24 marca 2014

Powroty

Jesteśmy znowu w komplecie. Wrócił Starszak, a przed powrotem spędziliśmy wspólny weekend u Dziadków. Do kompletu, po jednym letnim dniu, dołączyła ulewa. Aż chce się rano wstać z łóżka... 

Dziś refleksja o przemijaniu bez powrotu. Dziś mijają 3 miesiące od Świąt, Wigilii, śmierci Dziadka. Mojego - pradziadka moich córek. Wciąż mam ściśnięte serce, a oczy szklą się mimowolnie. Umarł nagle, niespodziewanie, nie doczekał narodzin Dalki. Kiedy urodziła się Olga umarł pierwszy Dziadek. Czy tak już działa ta materia, że jedna dusza robi miejsce drugiej? Tak bardzo mi go brakuje. Najlepszy Dziadziuś ever - każdemu takiego życzę.

Zabierał mnie na łyżwy i zawsze miał dla mnie małą Princessę w czerwonym papierku. Raz w roku jechaliśmy na odpust 15 VIII i kupował te wszystkie pierdoły, pierścionki, opaski, torebki, baloniki. Dwa razy zabrał na ten odpust swoją prawnuczkę. Zawsze mogłam na niego liczyć - w liceum przed maturą mieszkałam u Dziadków, Dziadek spał w kuchni na materacu, a ja na jego wersalce. Nie skarżył się nigdy, choć trwało to kilka miesięcy. Siadałam mu na kolanach, a on opowiadał bajkę o wilczurze, za każdym razem inaczej, choć z tym samym zakończeniem; czytał ksiażkę o "Dziadku Au". Kupił mi wypasiony bidon ze słomką z lalką Barbie, nikt takiego nie miał w szkole. W deszcz zakładał worek na siodełko rowerowe mojego chłopaka. Raz przyjechał do nas w samym środku siostrzanej bomby, szybko rozeznał się w sytuacji, jeden telefon do mamy, że zabiera najmłodszą, i już ich nie było - a niewiele wtedy brakło żebym jej wszystkie kudły powyrywała;) Z dnia na dzień rzucił palenie, bo najstarsza wnuczka go o to poprosiła. Ciężko pracował całe życie, a pod koniec zdał najtrudniejszy egzamin, dotrzymał słowa przysięgi małżeńskiej, bo "w zdrowiu i chorobie, póki śmierć nas nie rozłączy" opiekował się swoją niepełnosprawną żoną...
1984
2013
3 godziny przed śmiercią odwiedziłyśmy go w szpitalu - ja, Olga i Dalia w brzuchu.

I wydaje mi się, że Olga wiedziała. Dzieci wiedzą i widzą więcej niż dorośli, a wchodząc do szpitalnej sali i zauważając Dziadziusia siedzącego na łóżku, cofnęła się wystraszona o krok. Dopiero za chwilę podeszła, a później rozmawiała i była towarzyska - zawsze to był dla niej problem, potrzebowała czasu żeby się oswoić, a i tak nie chciała rozmawiać jak ktoś jej zadawał konkretne pytania. Jak wróciliśmy do domu to Dziadziuś jeszcze do nas dzwonił, rozmawiał z Mamą, Babcią i Olga też z nim rozmawiała, normalnie, nie uciekała jak zwykle i nie krzyczała z oddali "pa" do telefonu.

Tak bardzo mi Go brakuje.

czwartek, 20 marca 2014

Halo, Siostro?

Starszak wciąż u Dziadków. Jest super, choć pogoda im nie dopisuje, ale to zwykle tak jest jak tam przyjeżdżamy. Rzadko się zdarza żebyśmy przez cały pobyt cieszyli się słonkiem czy ciepełkiem. Zazwyczaj leje, wieje, czasem nawet przychodzi śnieżyca (2 lata temu w weekend majowy).

W każdym razie nie o tym. 
Karmię Dalię, dzwoni telefon, no nie mogę odebrać, ale patrzę "Siostra" (moja), dobra oddzwonię, dam na głośnik. Z telefonu odzywa się Starszak, rozmowa jest dość długa, ale niektóre fragmenty rozczulają i zmiękczają mi serducho. 
"Czemu nie odebrałaś?" bo karmię Twoją Siostrę. "Aha" jest włączony głośnik, ona Cię słyszy i poznaje, uśmiecha się, chcesz z nią porozmawiać? "Tak, tylko wyjdę do innego pokoju... (nie chciała rozmawiać przy ciotce) Cześć Siostro! Co robisz? Ciągniesz cyca?" odpowiadam za Młodsze, że tak, że właśnie je. "Szkoda, że nie ma was tu ze mną" (pierwsze rozczulenie) odpowiadam, że może przyjedziemy na weekend, zresztą koniec wakacji zaplanowany jest na niedzielę. "Siostro, a kochasz mnie?" (rozczulenie nr 2) odpowiadam, że tak, że bardzo, że jesteś jej ukochaną Starszą Siostrą. "Bo ja Ciebie też bardzo kocham" (no i tu już matka karmiąca ociera łezki).

Czy tak będzie już zawsze? Cholera, na pewno nie. Będą się tłukły, obrażały, ciągnęły za włosy, czytały pamiętniki (czy może hakowały hasło do fejsa? ciekawe co będzie znakiem ich czasów, chyba nie pamiętniki na kłódkę), kradły ciuchy i mówiły "jesteś głupia!". Ale chciałabym żeby mimo naturalnej siostrzanej, hm, rywalizacji (?) pamiętały co jest naprawdę ważne, że będą dla siebie wsparciem, powiernikiem, pomocną dłonią. I że będą się kochać, bo rodzeństwo to najfajniejsza sprawa na świecie.

Z pozdrowieniami dla Brata i Siostry :*

środa, 19 marca 2014

Kawa sama się nie zrobi

Pierwsza lura od porodu, hehe. Do tego muffin z jabłkiem i kruszonką, serial i śpiące dziecko nr 2. W oczekiwaniu na odwiedziny Matki Chrzestnej zasłużony czill.



Muffiny wyszły przeboskie. Ku pamięci przepis (nawiasem mówiąc - to od pewnej kuchareczki z Łodzi, modyfikowany na miarę zasobności w składniki):

Ciasto:
200g mąki
150g cukru
2 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli (zawsze się zastanawiam po co, ale zawsze daję)
1 jajko
75ml oleju
75ml mleka

Jak nie mam oleju - daję masło, jak nie mam mleka - jogurt. Tym razem dałam mniej mąki i otręby owsiane, i to był strzał w dziesiątkę.

Kruszonka (na oko):
mąka krupczatka
cukier
miękkie masło

I owoce! Jakie akurat są na stanie w domu. Ja akurat miałam jabłko. Ale z jagodami wychodzą mmmmmm...
Piekę ok.30min (do suchego patyka) w 200st.


poniedziałek, 17 marca 2014

Krajobraz po burzy

Staracie się, bzykacie, pilnujecie owulacji, robicie badania. W końcu - jest! Udało się! Dwie kreski na teście, radość przeogromna, powiadomienia niosą rodzinie gołębie z długimi białymi wstążkami przywiązanymi do ogona. Radość, ale też.. strach? No jacha, jak to Twoja pierwsza ciąża to nie wiesz co Cię czeka. Jak druga - to wiesz, i dlatego się boisz;)

Z Olgą jakoś nam szybciej poszło, o Dalię trzeba się było bardziej postarać. Wiedziałam już co mnie czeka. Mdłości, mdłości, MDŁOŚCI i jeszcze m d ł o ś ć i. Wymienię pierwszy trymestr na poród. Serio. Tyle ile się narzygałam w pierwszych 22 tygodniach, to nie narzygałam się przez całe życie. Dramat. Jeść? Źle, rzyg. Nie jeść? Rzyg tak czy siak. Idziesz spać? Oh, chętnie obudzę Cię po dwóch godzinach i pogonię do łazienki. Ten, kto nazwał te dolegliwości porannymi, ten chyba nie wiedział co mówi. I pewnie był facetem.

Potem jest chwila przerwy. Ale drugi trymestr jest taki nijaki. Brzuch ni to duży, ni to mały. Niewiadomo, czy jestem w ciaży czy po prostu zjadłam dwudaniowy obiad z deserem. Ale przynajmniej już nie rzygam. Przynajmniej nie tak dużo.

Trzeci trymestr w tej ciąży to mój ulubiony okres. Czuję się bosko, wyglądam jeszcze lepiej. Lepiej niż przed ciążą. Zwykle jestem bardziej skromna, no ale mam duże lustro w przedpokoju. Mogłabym zostać w tej końcówce ciąży na stałe! Moja córka również była zadowolona i pozwoliła matce nacieszyć się tym stanem o tydzień dłużej. I nawet odpuściła mi przedporodowe opuchnięcia.

Urodziła się duża, prawie 4 kg, ale oszczędziła mi również innych atrakcji porodowych. Ku zdziwieniu moich Matek i Teściowych, szycie nie było potrzebne, w ogóle nic nie było potrzebne. Tylko spokój i odpoczynek.

Dziś jestem po kontroli popołogowej, choć jeszcze do książkowego końca został tydzień. Pojechałam do doktorki z pewnym dyskomfortem, który niestety potwierdził się. Potwierdził również, że jest dziedziczny, a więc dzięki Mamo, wybaczcie Córki...

Miałam zacząć biegać, ćwiczyć, a tu kiszka, zakaz. Pozostaje mi trenowanie z cyckiem na wierzchu, jak na obrazku z poprzedniego wpisu.
Jak żyć?!

sobota, 15 marca 2014

Przychodnia

W czwartek odwiedziłyśmy z Młodszą naszą nową przychodnię. Nową, ponieważ po jej narodzinach stwierdziliśmy z Małżonem, że za chiny ludowe nie chcemy być pod opieką pani doktor z poprzedniej placówki, ani pani położnej środowiskowej, z czasów pierwszej córki. Dużo zdrowia nas ta "opieka" kosztowała. I mleka.

Zachęceni dobrymi opiniami wśród dzieciatych znajomych o Nowej Pani Doktor, zapisaliśmy od razu obie nasze panny, jak szaleć to szaleć. W 10 dobie życia Panny nr 2, zostaliśmy zaszczyceni tzw. patronażem, czyli że przychodnia przychodzi do Ciebie, a nie Ty do przychodni. Najpierw doktor, potem położna, choć w tym momencie nie mogę sobie już przypomnieć czy nie było przypadkiem na odwrót. No cóż, dziur w mózgu watą nie zatkasz.
Poza tym, że obie były wyperfumowane po czubek głowy, to złego słowa nie powiem. Doktor co prawda mówiła w tempie takim, że synapsy pod moją kopułą niemalże eksplodowały z powodu próby dotrzymania jej tempa w odpowiedziach; a Położna tak długo oglądała bobasa jakby szukała trzeciej nogi, by w końcu stwierdzić, że "No nie mam się do czego przyczepić!". Poza tym było naprawdę dobrze. Nikt mnie nie namawiał na dokarmianie butelką, nikt nie twierdził, że takie duże piersi to na pewno mają mało mleka, ba, nawet na nasze pomysły szczepionkowe reakcja była spokojna i stworzyliśmy indywidualny kalendarz.

Dlatego w miarę ze spokojem szłam już teraz osobiście, z Młodą w chuście, do Przychodni na wizytę. Miało być szczepienie na gruźlicę, i, tu naprawdę miła niespodzianka - powiedziałam, że dzidzia ma katar i szczepienie zostało z automatu przełożone. Co prawda fuknięcie pielęgniarki nie uszło mojej uwadze, ale Doktor powiedziała jasno "nie". Plus dla niej. Nawet dwa.

W przychodni oczywiście matek jak mrówków. Matek z nosidełkami, fotelikami, gondolkami, jak zwał tak zwał. I przyszłam taka ja, z chustą, normalnie atrakcja. Szepty, ukradkowe spojrzenia. Niczym krokodyl w zoo. "A nie ciasno jej tam?", "A nie wypadnie?", "A nie za zimno?", A, a, a? 
No i chyba nigdy nie skumam dlaczego ktoś, kto ma wizytę o 16:30 przychodzi już o 15:40. Albo dlaczego ja jestem zapisana na 15:40, a następna osoba z dzieckiem na 15:45? 

Dodatkowo dowiedziałam się, że moja maleńka córeńka waży już 4610g (urodziła się 3900g)!!! I to tylko na maminym cyculku. Jara mnie ta świadomość jak łysego grzebień. I daje jeszcze większego powera by nadal karmić.

Znalezione w necie. Nie mogłam się powstrzymać przed wrzuceniem :)

Pojedyncza córka

Wczoraj Starszak wyjechał na tygodniowe wakacje do Babci Joli z kotkiem. Obie babcie mają tak samo na imię, a moja mama ma kota - więc jest babcia Jola z kotkiem i bez kotka.
Nie obyło się bez przedwyjazdowych fochów, wycie i tupanie nogą jakoś tak zagościło u nas ostatnio, niespodziewanie... No, ale pojechała! Tydzień urlopu od rodziców, przedszkola i wrocławskiej rzeczywistości. Przyda się obu stronom.
Została nam pojedyncza córka, która dziś spała w nocy 6 godzin, yeah! Szkoda, że weekendowo pogoda się spierdzieliła, choć Tata i tak musiał do pracy, więc co to za weekend. Pokisimy się w domu.

piątek, 14 marca 2014

Jak w kalejdoskopie

Definicja macierzyństwa - kalejdoskop. Jeden zły dzień i myślisz "po co mi to było?!". Dzieci wyją, a ty masz ochotę uciec, schować się w szafie i jak mantrę powtarzać "nie dam rady", ukradkiem wycierając kapiące łzy. Albo się nie pierdzielisz, siadasz na kanapie i wyjesz jak zawodowy wilczur, smarkając w tetrówkę i pomstując na wszystkich dookoła.
A wystarczy jedna dobra chwila, uśmiech Małego Wyjca, przytulenie Starszego Jęczybuły i znowu chce się żyć! Smarujesz kanapki dżemem podśpiewując o trawie na łące, a sił starcza ci nawet na zrobienie kreski eyelinerem (na co zdziwiony mąż reaguje "wychodzimy gdzieś?").
Nieprzespana noc? Słońce za oknem sprawia, że poziom endorfin skacze do +10, wbijasz się w kieckę i wyruszasz z bobasem na podbój osiedlowych uliczek. Ktoś kiedyś powiedział, że macierzyństwo to eksperyment nt. "czy można żyć bez snu?". Jak widać można.
I już nie interesuje cię syf w mieszkaniu, nie łapiesz doła z powodu nieopróżnionej zmywarki, pranie w koszu nie powoduje depresji. A to, że bałagan powstaje w tempie ekspresowym? Cóż, będzie tylko gorzej, bo przecież robią go małe trolle, które wychodzą spod paneli gdy tylko odwrócisz głowę. Więc jeśli nie ma się na coś wpływu - to po co się tym przejmować?






czwartek, 13 marca 2014

Aplikacja

Długo szukałam sposobu na ogarnięcie bobasa w systemie godzinowym - tzn. chciałam wiedzieć jak długo śpi, kiedy jadło, ile pieluch zużywa. W pierwszej ciąży napaliłam się ostro na dzienniczki Brioko jednak były poza moją granicą finansową, a poza tym jeden dzienniczek dotyczył jednej rzeczy, a chcąc ogarnąć karmienie i spanie i przewijanie musiałabym mieć takie trzy, a i jeszcze zawsze długopis w zasięgu ręki. W drugiej ciąży już, już prawie je kupiłam, ale był chyba jakiś pilniejszy wydatek, że dzienniczek zszedł na dalszy plan, by w końcu zostać zapomnianym.

I tak Dalia była już na świecie, dni mijały, Małż wracał z pracy, Młoda się budziła, a ja patrzyłam na zegarek i zastanawiałam się kiedy ostatni raz karmiłam i czy już jest pora na kolejne.
No i w końcu wypaliłam "Mógłbyś mi jakąś aplikację napisać na telefon!" - "A sprawdzałaś, czy już może coś takiego istnieje?" yyy no oczywiście, że nie. 
Zniechęcona już jakiś czas temu do szukania fajnych aplikacji na Windows Phone'a (przecież wszystko co fajne robią na Androida!), weszłam do sklepu i szukam... 
Miła niespodziewanka - aplikacja Baby Diary. 
Okazało się, że jest to dokładnie to, czego szukam, co mi jest potrzebne. Życioułatwiacz przy małym dziecku. Czarno-biała, prosta, bez udziwnień, intuicyjna - rewelacja!
Korzystam z niej od tygodnia i jestem naprawdę zachwycona. Są proste kafelki, które trzeba pacnąć, np. "Right breast" podczas karmienia i aplikacja mierzy czas. Ponadto jest przycisk "Sleep", "Bath", "Diaper change" (tu do wyboru "pee" or "poo"), a dla niecyckowych "Bottle milk or water".

Dalia właśnie "Sleep 1:02:10" i obym jak najdłużej nie musiała "tap to stop" :)
Hahaha                                                     Co?   

wtorek, 11 marca 2014

Kocham moje dzieci

Najbardziej na świecie. Ale dziś jestem zwyczajnie zmęczona. Nimi, sobą, macierzyństwem. Choć dzień słoneczny, nastrajający optymistycznie to wcale się tak dobrze nie zaczął. A w zasadzie zahaczył jeszcze o wczorajszy wieczór... Mam dość niską tolerancję, zauważyłam, na jęczenie Starszej. Zwłaszcza nieuzasadnione i bezsensowne, z mojej perspektywy oczywiście. Wyłazi wtedy moja choleryczna natura. Matka-furiatka. Samej ze sobą jest mi z tym źle.
Wydawać by się mogło, że Młodsza wpłynęła na mnie uspokajająco. I czasem odnoszę takie wrażenie, lecz niestety mało mi trzeba, żebym znowu zwariowała i się wściekła. Nienawidzę się za to.

Dziś Dalia kończy miesiąc. Dokładnie miesiąc temu przyszła na świat, w naszym domu, otoczona spokojem i miłością. Jest tak podobna do Siostry, a zarazem tak bardzo inna. Patrzę na nią i widzę jak się zmienia. Jak jeszcze przed chwilą była taka maciupka, a teraz kawał baby - uśmiecha się cudnie, a jak ryknie to na Jagodnie ją słyszą. Zaufała już mi chyba na tyle, że jak podstawiam cycka to łapie - wcześniej wystawiała jęzor i lizała w celu weryfikacji obiektu;) Nie jest typowym śpiąco-jedzącym niemowlaczkiem. Jest ciekawska, otwiera szeroko oczy, patrzy na wszystkich dookoła. Przed zaśnięciem tak samo - najpierw obczajka, potem spanko. Olga ją uwielbia, zresztą z wzajemnością. Nazywa ją "Małym Bąbelkiem". Oby tak dalej.


poniedziałek, 10 marca 2014

Ratunku!

Starsza wyje. Młodsza ryczy.

Muszę się napić.


Melisy...

Przerwa

Bo Tata podkrada mi komputer w każdej wolnej chwili i gra w czołgi. Ewentualnie w samoloty. A ja nie mam gdzie pisać i mózg mi eksploduje z nadmiaru pomysłów. Już teraz nie wiem jak się skupić, bo mam w głowie trzy posty układane regularnie i powtarzane podczas każdego karmienia.

Dziś pierwszy dzień kolejnego tygodnia. Jutro kończymy pierwszy miesiąc razem. W komplecie. Czas mija i to zdecydowanie za szybko.

Zachłysnęliśmy się rodzinnym szczęściem i tak sobie siedzimy w tej naszej bańce. Mama, Tata i dwie Córki. Czy ktoś mógłby wymyśleć bardziej idealne połączenie? Nasza Rodzina jest kompletna. Jest pięknie. Drugie dziecko pokazuje ile rzeczy umyka przy pierwszym. Nie powiem, że pierwsze wychowuje się gorzej czy lepiej od drugiego. Jest inaczej, jest większa świadomość wszystkiego - od karmienia do kąpania. A nawet Pan Tata powiedział mi ostatnio, że bardziej czuje się ojcem teraz, niż 4 lata temu, kiedy urodził się Starszak. I ja mogę powiedzieć to samo. Nie, żebym czuła się ojcem;) ale Matką, tak. I to jest takie.. no, fajne.



Patrzę na te włochate uszy i przypominam sobie, jak moja mama mówiła, że ja też takie miałam po urodzeniu. Dotykam jeszcze poskładanej główki, gdzie każdy szew jest jeszcze wyraźnie zaznaczony, i każdy z nich pomógł Ci przedostać się do nas, do naszego świata. Karmię i kciukiem głaszczę mały nosek, a Ty przymykasz oczka i sapiesz "mamo, daj spokój, ja tu jem". Patrzę na rączki zaciśnięte w piąstki i stópki, z których już nie schodzi skóra. Wypukły pępek, jak u Starszej. I ta niechęć do smarowania po kąpieli - to już chyba u nas rodzinne. Wącham karczek z fałdką skóry i nie mogę przestać. Dlaczego noworodki tak pachną? Tak nie pachnie nic innego na świecie. Można się uzależnić. Miziam policzek - czemu, córko się do mnie nie uśmiechniesz? Rozdajesz uśmiechy tacie i siostrze, a ja to tylko cyc i cyc, przyznaj się, że tak jest. Wodzisz oczami za mną z tego właśnie powodu. Leżysz na brzuchu i zaczynasz podnosić głowę - umiesz już obrócić z prawej na lewą. Potrafisz leżeć i gadać po swojemu, by po chwili zamknąć ciągle jeszcze granatowe oczka i zasnąć. Wyglądasz tak jak mała żaba. Choć już nie jesteś taka mała! Nagle urosłaś, a z dnia na dzień spacerowa czapka okazała się ciasna! Jak do tego doszło? Nazywam Cię trollem, ale tak naprawdę to jesteś dla mnie najpiękniejsza na świecie. Tak jak i Twoja Siostra. 

wtorek, 4 marca 2014

Co drugi dzień

Zaryzykuję stwierdzenie, że moja młodsza córka funkcjonuje w takim właśnie systemie - na dwie zmiany. Co drugi dzień będę ładnie jeść i długo spać. W nocy kimała już przed 22:00, następne cycowanie i przewijanie o 4:00, i kolejne o 8:00. Takie nocki to ja lubię.
A starsza wczoraj pomagała w kąpieli, zdrowiutka, wesolutka, no a dziś obudziła się kaszląca, kichająca i wyjąca. Zobaczymy czy i co z tego wyniknie.

poniedziałek, 3 marca 2014

Tata wraca do pracy

Tata dziś zakończył urlop urlop - i wrócił do pracy. A właściwie to zaczął zupełnie nową pracę. Cały luty byliśmy razem w domu - najpierw 11 dni oczekując narodzin Drugiej Córki, a potem kolejne już wszyscy w komplecie. Minęło bardzo szybko. Za szybko, oczywiście.
Dziś po kolejnej dziwnej nocy, kiedy to najmłodsze po nocnym karmieniu o 4:00 nie za bardzo wykazywało ochotę na dalsze spanie, po śnie drzemkowo-przerywanym ok.9:00 wstałam z łóżka, a w mieszkaniu cicho, pusto, Starszak w przedszkolu, Tata w nowej pracy. Zobaczyłam tylko zaparzoną inkę czekającą na mnie na blacie w kuchni. I tak oto zostałyśmy same.
Młoda po kolejnym cycowaniu zakończyła swą teoretycznie najdłuższą dzienną 3godzinną drzemkę po 45 minutach. Zdążyłam zjeść kanapkę, wysikać się, ugotować kompot z jabłek. Ech. No, ale cóż zastaję w łóżeczku? Czy te oczy mogą kłamać? "Mamo, po co ci prysznic, skoro masz mnie?" <3 

niedziela, 2 marca 2014

Czterolatki to straszne beksy

Arrrghhhh... Olga pobiła dziś rekord w długości wycia - od placu zabaw w parku do mostka przy naszym osiedlu. Oczywiście była to mała-wielka dziecięca tragedia, na tyle duża, że nie mogła sobie poradzić z uspokojeniem się. Takie akcje są niestety dość popularne odkąd zdmuchnęła magiczne 4 świeczki na torcie. A to kredka za mało czerwona, a to jak jej nie pozwolimy zjeść biszkopta to ona nas już nigdy nie będzie lubić, a to nie zje już nigdy ("nigdy" to słowo klucz) zupy, bo każemy umyć ręce. Owe "nigdy" wzięło swój początek podczas listopadowego wypadu do znajomych w Finlandii - powiedziała wtedy do swojej fińskiej bliźniaczki "jeśli natychmiast nie zamkniesz tych drzwi to ja już nigdy do ciebie nie przylecę!". Taki czterolatek, o. Foszki na tapecie.



Ale nie było aż tak foszasto przez cały dzień. Było też sentymentalnie. Matka od pierwszej ciąży wzrusza się nawet na reklamie papieru toaletowego, ale dziś sprawa dotyczyła piosenki z przedszkola. Dość znana "Hej, biały walczyk, hop, hop, hop zając na śniegu znaczy trop, zając na śniegu pomyka, a my tańczymy walczyka" - mój Starszak mi ją dzisiaj zaśpiewał. A mi stanął przed oczami obraz MNIE z czasów przedszkolnych, mnie śpiewającej tą piosenkę razem z moją ukochaną babcią, nawiasem mówiąc przedszkolanką. Ten obraz sprzed 25 lat wywołał taką falę wzruszenia, że dobrze, że szłam w okularach przeciwsłonecznych, bo od razu zalałam się łzami. Przecież to było tak niedawno! Niemalże wczoraj... A teraz idę ulicą z dwoma córkami i starsza mi śpiewa... Olga jeszcze nie rozumie moich akcji wzruszeniowych. Kiedyś oglądałyśmy razem "Króla Lwa" i jak się popłakałam to ona się zaśmiała i powiedziała, że jestem niepoważna, heh;)

Ku przestrodze

Nie jedz, Matko, schabowego. Ten smaczny kawał mięcha mimo wszystko nie jest wart Twojej nieprzespanej nocy.

sobota, 1 marca 2014

Ciepło!

Marzec - czy to oznacza już wiosnę? A gdzie była zima? Wrocław wiosenny od jesieni niemalże. Nie chcemy śniegu w kwietniu...
Dziś była cudowna pogoda. Słonko grzało, wróble ćwierkały, niebo niebieskie - nic tylko wsiąść na rower i ruszyć na przygody! Starszak ruszył, reszta familii powłóczyła nogami za małą rowerzystką. Matka opatuliła cycki, co by tym razem nic nie zawiało, ojciec zamotał najmłodsze w chuście i tak oto wyruszyliśmy spacerowym tempem do... sklepu po dżem;) Jakże to była emocjonująca wyprawa. Gleba z roweru zaliczona przez Starszaka, Młodsze przebudzone podziwia okolice jednym okiem zza chusty, powietrze pachnie, słonko grzeje w plecki, ach! Czuć pozytywne wibracje w powietrzu!