Dwie Córki

Dwie Córki

środa, 30 kwietnia 2014

Love tysiąc

Naprawdę nie sądziłam, że można mieć w sobie takie pokłady miłości do dziecka. Że można na nie patrzeć i czuć jak wszystkie komórki we własnym ciele wypełniają się ciepłem, radością i szczęściem. Że te uśmiechnięte ślepia są w stanie rozwiać wszelkie troski i złe humory. Że poranne "A-gu" może działać lepiej niż gorąca kawa z mlekiem. 
Wiem, że każda matka kocha swoje dziecko bezgranicznie - ja jestem tą matką od kilku lat i bardzo kocham moje obie dzieciny, ale przy Pierwszej nie miałam takich faz. Rzadko mówiłam jej, gdy była bobasem, że kocham, wstydziłam się śpiewać, myślałam, że to tak głupio jak będę z nią "rozmawiać"... Nawet w chuście nosiłam jakoś mniej. A teraz? Ogłupiałam, po prostu, zwyczajnie. Ześwirowałam na punkcie Drugiej. 
I mam stracha. Czy to się nie odbije na Pierwszej? Czy wariując nie daję do zrozumia, że kocham bardziej, kocham mniej...? Mam nadzieję, że nie, że ogarniam. Bo mówią, że miłość matki się mnoży, nie dzieli.


sobota, 26 kwietnia 2014

Czy koty?

Kici, kici. Trzy maleństwa, maleńkie kiciurki, nic tylko przytulać i zapraszać pod kołdrę w zimowe nocki. Takich kotów jeszcze nie spotkałam. Leon, Inka i Elroy to największe domowe bydlęta jakie przyszło mi widzieć na własne oczy. A przy tym są tak niesamowicie kochane!!! Nie znałam tej rasy, a okazało się, że jest mega przyjazna, lubi dzieci i mizianie pod bródką. Tak nam oto minął dzień pod Wrocławiem, w domu, w którym również przyszło na świat dzieciątko, przy tej samej kanapie, na której wylegiwałam się z kocurami popijając zieloną herbatę. Ponoć poród na nich nie wywarł większego wrażenia, ooch urodziło się? Fajnie, miau. Pomiziasz?
Olga z okazji odwiedzin dostała dzień wolny od przedszkola. Trafiła do raju, gdzie nie dość, że były kotki to jeszcze te kotki pozwalały się głaskać, przytulać i czesać szczotą. Dalia miała tradycyjnie wszystko gdzieś - był cycek i chusta? Był. To znaczy, że było zajebiście. Przeraża mnie tylko trochę, że okazała się wielkości dwa miesiące starszej Oli. Tylko łepek ma odrobinę mniejszy. Taką to córkę mam, kawał baby;)



Więcej niż tysiąc słów







środa, 23 kwietnia 2014

Nowe!

- Jak ma na imię córka?
- Dalia.
- Natalia?
- Dalia.
- Daria?
- Przez "L" jak Ludwik.
- Aaa, Ludwik, chłopak, to trzeba było tak od razu.



sobota, 19 kwietnia 2014

Wielka noc

Całe życie dotychczasowe, co roku, na wiosenne święta, w sobotni poranek jeździliśmy święcić jajca. Mama szykowała koszyczki, wspólnie malowaliśmy pisanki, każde z naszej trójki musiało mieć swój osobny zestaw do święcenia. A brat zapytany kiedyś gdzie ma swoje jajka odpwiedział, że w koszyku. Aj, długo się z niego śmialiśmy. Podejrzewam, że gdybym w tym roku pojechała na Wielkanoc do domu rodzinnego to ktoś by ten żart wyciągnął ze skarpety. Ale nie pojechałam. Jestem ze swoją rodziną i dopiero zaczynam tworzyć własną tradycję. Udało się dziś nakarmić Młodszą, uśpić, a ze Starszą zafarbować jajca i przygotować koszyk. Nawet uczesać w dwa warkocze. Poszli potem z Ojcem do kościoła, a ja zostałam z Młodszym Chrumkaczem i szykowałam świąteczne śniadanie.
(...) Zawsze te poświęcone koszyki lądowały z nami w mieszkaniu Dziadków. Taty nigdy nie było z nami, bo zawsze musiał w ten dzień rano iść do pracy. A my zawsze świąteczne śniadanie zjadaliśmy z Dziadkami... Było to najbardziej wypasione śniadanie w roku, na stole było wszystko, dzieliliśmy się jajkiem życząc sobie wesołych, potem szukaliśmy "zajączka", który w pewnym momencie przybrał postać trzech kopert, w których było zawsze po równo. 
W tym roku jestem TU, a tam nie ma już nikogo. Dziadek zmarł, Babci nie ma, w mieszkaniu obcy ludzie. Już nigdy nie wejdę na to drugie piętro z zadyszką, nie zadzwonię podwójnie dzwonkiem i nie powitają mnie otwarte ramiona Babci i całus w czoło Dziadka. Od teraz będzie nowa tradycja, moja, nasza, mojej rodziny - musi być. Dla moich Dwóch Córek.


piątek, 18 kwietnia 2014

Born at home

Dzieci urodzone w domu chrumkają! Takie spostrzeżenie dnia dzisiejszego, bo poczyniłyśmy z Dalią zapoznanie z mamą Anią i córką Olą, urodzoną w domu dwa miesiące wcześniej. Ola wydaje takie dźwięki jak Dalia, więc się laski od razu dogadały. A matki rodzące w domu mają sto tematów na minutę do obgadania, więc i my nie miałyśmy problemu. Pogoda dopisała, zaliczyłyśmy okoliczne pola i parki, wzbudzając powszechny zachwyt - ja z chustą tęczową, druga matka z gwiezdnym nosidłem. 
Następne odwiedziny po Świętach, tym razem my do nich, i tym razem zabieram Starszą, co by się osikała ze szczęścia jak zobaczy trzy koty (Mainecoony!) w 40 metrach kwadratowych.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Trzy baby

Wyszykować trzy baby na spacer to nie lada wyzwanie. Nie ma lekko, ale kto mówił, że będzie łatwo. Dziś się udało! Park zaliczony, mostki, kaczki i plac zabaw - nasze. Jest ciepło, przyjemnie, ludzie się uśmiechają, psy ganiają, pszczółki latają, śpiewają ptaki, wszystko kwitnie - lubię wiosnę.








sobota, 12 kwietnia 2014

Nibyweekend

A ojciec poszedł do pracy. Ja sama z dwoma Potworami. Za oknem ładnie, ciepło, zachęcająco, ale jak tu wyszykować trzy baby naraz? Jak to zrobić, żeby i Matka mogła się choć trochę wypindżyć wychodząc na spacer? Jeszcze nie opracowałam strategii, ale pracuję nad tym. Na razie widzę, że ciężko karmić jedną, robić śniadanie drugiej, a jeszcze przy okazji sobie jakąś kawę może? Nie wymagam za wiele? No, chyba nie, ale naprawdę nie da się. Więc najpierw Najmłodsze - nakarmić, odbekać, przewinąć, odłożyć do łóżeczka. Potem Starszej kanapkę, z serem? Nieee, z szynką? Nieee.. Staje na chlebie z masłem i ogórkiem kiszonym popite sokiem jabłkowym. Murowana sraczka pod drzewem w parku;) W międzyczasie jedną ręką sypię kawę, drugą smaruję kromkę. Olaboga. W końcu jest - kawa! Ale, ale, trzeba iść zapalić światło w łazience, przestawić krzesło, pościelić łóżko, w międzyczasie smoka wsadzić, ooo, kawa wystygła? Niemożliwe!
I oczywiście wszystko nadal w klimacie szepcząco-ledwomówiącym, nadal żrem antybiotyk. Ech, byle do wtorku.

A co było jak nas tu nie było? Pisałam, że Ojciec na L4, więc siedzieliśmy razem pod jednym dachem. Dostać się do kompa, żeby coś napisać, albo przeklikać Fb, albo po prostu bezmyślnie pogapić się na obrazki z Kwejka - no, nie dało się. Za to udało nam się stworzyć folder reklamowy Piekarni moich Rodziców (choć cholernie trudno się razem pracuje i chyba wspólnej firmy byśmy mieć nie mogli). Udało się pojechać z Dalcią na badanie słuchu - ludzie ciągle są zaskoczeni informacją, że urodziła się w domu. Zazwyczaj są to pozytywne reakcje, tak też było i tym razem. Oczywiście uszy bez zarzutu, tylko trochę brudne;) Udało się także pojechać ze Starszą na warsztaty florystyczne i wrócić z nich z wielką pisanką i wiklinowym wieńcem wielkanocnym. Udało się również wyskoczyć do fryzjera - Starszak podcięty, Matka pofarbowana, można żyć.

W tak zwanym międzyczasie Dalia zdążyła skończyć dwa miesiące. Jest już konkretnym pulpetem i w porównaniu ze starszą siostrą wyprzedza ją wagowo, wzrosto i rozmiarowo o półtora miesiąca. Oczywiście jest śliczna, kochana, spokojna - w tym temacie nic się nie zmieniło (i oby tak już zostało!). Ciągle ma włoski na uszach, zawijające się płatki jak śpi na boczku, dwa podbródki i fałdę na karku jak zawodowy koks z siłowni. Uwielbia wodę, więc na pewno zapiszemy ją na basen jak skończy 3 miesiące (choć głowę trzyma od 5 tygodnia - taki wymóg pływalni). Podróże samochodem też są spoko - zasypia i tylko nie lubi krótkich przejażdżek, kiedy to trzeba ją co chwilę wyciągać i wkładać z powrotem do fotelika. Karmimy się nadal cycowo i jak spojrzę wstecz to problemy, które były wydają się tak odległe. Potrzeba było czasu żeby się zahartować, cieszę się, że się nie poddałam.




środa, 9 kwietnia 2014

Chory ojciec, chora matka...

...chory sąsiad i sąsiaa-a-adka. Tra la la.
Nie mówię. Zjawisko przedziwne, drugi raz w życiu mi się zdarza, że z godziny na godzinę przestaję wydawać dźwięki. Byłam u doktorki, mam nawet nie szeptać, co by strun nie wprowadzać w drgania. Jest to cholernie trudne zadanie przy mojej pieniarskiej naturze. Wczoraj próbowałam nawet krzyczeć szeptem. Wyszło jak wyszło, potem się trochę podusiłam, ale co tam - co wykrzyczane to moje.
Mam antybiotyk, grupa B - znaczy przechodzi do mleka, ale trudno. Leczyć mnie jakoś trzeba, a to najbezpieczeniejszy wybór ze wszystkich innych, podobno. Jestem trudnym pacjentem, bo nie dość, że na wszystko uczulonym to jeszcze karmiącym.

Z Ojcem dwóch moich córek siedzimy pod tym samym dachem od poniedziałku. Znaczy jest ciężko, hehe, byle do poniedziałku.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Pozamiatani

Siekło i nas. Zaczęło się tradycyjnie niewinnie, Starszak przywlekł z przedszkola kaszelek, katarek, przetrawił, zmutował i podał dalej. Poskładało Tatę, nawet L4 dostał, więc w miarę konkretnie, a po kilku dniach przyszła pora na Matkę, która z godziny na godzinę straciła zdolność wydawania z siebie dźwięków innych niż ledwosłyszalny szept. Krtań załatwiona, mąż szczęśliwy, żona nie będzie przez kilka dni krzyczeć. Najmłodsza - najdzielniejsza. Nie ma się co dziwić, doi mleko z kompletem przeciwciał. Innymi słowy - uodparnia się na Starych. Wcześnie coś. Ech:)