Dwie Córki

Dwie Córki

środa, 24 grudnia 2014

Cześć, Dziadku!


Umarłeś rok temu. Dziś minął rok od Twojej śmierci. Odszedłeś w Wigilię, będąc zdrowym, wesołym, uśmiechniętym Staruszkiem. Tydzień wcześniej trafiłeś do szpitala z bólem w klatce - wszyscy myśleli, że masz zawał, ale Twoje serce biło jak dzwon. Zaczęli robić Ci różne badania, a część z nich - właśnie ze względu na Święta - przesunięto na 27 grudnia. Nie doczekałeś.

Jest 16 grudnia kiedy dostaję telefon od Mamy, że poszedłeś do piwnicy i nagły ból uniemożliwił Ci powrót na górę. Przyjechała karetka, zawieziono Cię do szpitala. Nie rozmawiałam z Tobą przez 6 kolejnych dni, nie zadzwoniłam zapytać jak się czujesz, byłam zła. Byłam zła na Ciebie, że wywijasz taki numer przed Świętami. Że Mama teraz będzie musiała pilnować Babci i nikt nie przygotuje Świąt, na które miałam przyjechać ze swoją rodziną.

Dzwonię do Ciebie dopiero 22 grudnia w południe, rozmawiamy dwa kwadranse, mówisz, że ciągle Cię boli, ale mam się nie martwić, bo jeszcze trochę pożyjesz. W końcu za miesiąc rodzi Ci się druga prawnuczka, nie mógłbyś tego przegapić. Obiecuję odwiedzić Cię jak tylko przyjedziemy, ale wielki brzuch jest dobrą wymówką żeby nie robić tego aż do dnia Wigilii.

Tego dnia po kolacji zbieramy się do Ciebie. Mama szykuje barszcz z uszkami do słoika, kapustę, rybę, ja dorzucam kilka pierników, które piekłam z Olgą. Do szpitala jest bardzo blisko, ale już wejście na drugie piętro graniczy z cudem - krzywię się na widok tylu schodów i komentuję brak windy dla odwiedzających. Idę z Mamą, Tatą i Olgą - brat, siostra i małżon zostają z Babcią. Mama nie chce żeby Olga szła do szpitala, ale uspokajam ją mówiąc, że może więcej stracić nie idąc z nami. W końcu to jej ukochany Pradziadek, a bakterie są wszędzie. 

Kiedy już wejdę na to drugie piętro zatrzymamy się przy pokoju lekarzy. Przemiła pani doktor z burzą loków i doczepianymi rzęsami powie, że wszystko jest z Tobą w porządku. Że dostajesz morfinę na ból, a oni nadal szukają przyczyny. Że serce zdrowe i że w ogóle żwawy z Ciebie Dziadunio.

W szpitalu jest pusto, Olga biegnie przez korytarz. Wpadając do Twojej sali jakby trafia na szybę, nagle się zatrzymuje, robi kilka kroków w tył. Czy już wtedy wie, co wydarzy się za chwilę?

Jest godzina 19:00, siedzisz na łóżku, opowiadasz "współlokatorom" kim jesteśmy, żartujesz, uśmiechasz się. Znowu powtarzasz, że jeszcze trochę pożyjesz. Ogarnia mnie straszny smutek, przytłacza mnie to miejsce. Wydajesz mi się małym, nieporadnym Dziaduniem, zdanym na łaskę lekarzy. Nie wiem dlaczego, nie rozumiem tego uczucia, które mnie ogarnia. Prawie się nie odzywam. Z wielkim brzuchem opieram się o ścianę i tylko patrzę. Opowiadasz, że Olga to Twoja prawnuczka i że za chwilę będziesz podwójnym pradziadkiem, że w brzuchu kolejna dziewczynka. Jesteś taki dumny. Mówię do Mamy, że w tym szpitalu jest strasznie. Kiwa głową, odpowiada, że już niedługo wyjdziesz do domu.

Zbieramy się do wyjścia. Chwalisz moje uszka w barszczu, ale jednocześnie przepraszasz, że już dziś ich nie zjesz. Na pewno spróbujesz jutro. Na pożegnanie dajesz mi buziaka w policzek. Nigdy nie dajesz mi buziaka w policzek. Nigdy. Po prostu nigdy. Zawsze całus w czoło. Dlaczego nie dałeś mi całusa w czoło???

Idziemy długim korytarzem, słyszę Twój głos, słyszę że mówisz do innych pacjentów jak mają na imię Twoje Prawnuczki. Ilu masz wnuków. Słyszę jak się śmiejesz.

Wracamy do Twojego mieszkania, dzwonisz do Mamy na komórkę, rozmawiasz ze swoją żoną, z córką, nawet Olga daje się namówić na chwilę rozmowy, choć przed momentem widziała Cię na żywo i generalnie jest dość niechętna na telefoniczne pogawędki. Ja już z Tobą rozmawiać nie będę. Tłumaczę, że jestem zmęczona. Do męża mówię kręcąc głową ze smutkiem, że strasznie było w tym szpitalu.

Jest godz. 21:00 kiedy mój Brat wpada jeszcze na chwilę na oddział z ciastem świątecznym dla personelu. Wraca i mówi, że się babki ucieszyły na widok tortu makowego. Do Ciebie już nie wchodzi, mówi, że wróci jutro, bo już późno i z pewnością jesteś zmęczony. 

Dowiadujemy się później, że szykujesz się do spania. Pielęgniarce mówisz jak bardzo jesteś szczęśliwy. Że odwiedziła Cię rodzina, że zobaczyłeś prawnuczkę i że kolejna urodzi się niebawem. I to są Twoje ostatnie słowa. Spłyca Ci się oddech, a pielęgniarka woła lekarza i zestaw reanimacyjny. Walczą o Ciebie ponad godzinę. Nie wracasz i nikt nie wie dlaczego. Przecież nic takiego Ci nie dolega. Lekarka krzyczy "Proszę Pana, co się dzieje?!". 

O 23:00 dzwoni telefon ze szpitala. Dzwonią do Mamy, która została z Babcią w Waszym mieszkaniu, bo my wszyscy wróciliśmy do domu. Siedzę z Siostrą i Bratem w pokoju na górze, rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Olga dawno śpi. Tata z mężem grają na dole w czołgi i piją drinki. Brat odbiera telefon od Mamy. Umarłeś.

Dziś mija rok. Urodziła się Twoja druga prawnuczka, wiesz? Jest świetnym raczkującym bobasem. Często sie uśmiecha. Ostatnio nauczyła się robić "papa". Olga poszła do zerówki. Potrafi sama uczesać się w kucyk. Jest strasznie chuda i pewnie chciałbyś dla niej usmażyć kurczakowe nogi, a potem jeszcze zapchać kluskami. Wiesz, że je uwielbia. Niedawno miała urodziny, piąte. Z pewnością wyciągnęłaby od Ciebie "różowy pieniążek", choć Ty chciałbyś żeby wybrała ten zielony. Mamy się dobrze. Odwiedzam Rodziców raz w miesiącu, Babcię też. Smutno jej bez Ciebie, choć chyba nie do końca rozumie, że odszedłeś na zawsze. Czasem się zamyśli, a wtedy na pewno wie, że już nigdy nie wrócisz. Że nie złapiesz jej za ramię i nie powiesz "Babcia, jak ja Cię kocham", a ona cmoknie z udawanym oburzeniem. Oddaliśmy Twoją działkę w dobre ręce - ale na wiosnę zrobiłam tam jeszcze z Pawłem, Olgą i Dalią w chuście wertykulację trawnika i przycięłam jabłonkę. Te drzewka, które posadziłeś dla moich córek po urodzeniu (Dalii posadziłeś przed - skąd wiedziałeś?) rosną i nawet w tym roku były owoce. Ci państwo, którzy teraz się nimi opiekują radzą sobie naprawdę dobrze. Jak będą chcieli to wpadnę w przyszłym roku na cięcie wiosenne. Wiem, że lubiłeś kiedy ja brałam sekator do ręki. Mówiłeś wszystkim sąsiadom, że jestem lepsza od "tego inżyniera, co chodzi po działkach". 

Mogłeś jeszcze trochę pożyć. Te pięć lat, o których sam mówiłeś - my naprawdę Ci wierzyliśmy. Tak bardzo za Tobą tęsknię. Tak bardzo jestem zła na siebie, że byłam taką niedobrą wnuczką. Że za rzadko dzwoniłam, za rzadko odwiedzałam. Że czasem warczałam. Że nie zawsze mi się chciało dzwonić z informacją, że dojechałam do Wrocławia, a Ty zawsze czekałeś na mój telefon. Chciałabym zadzwonić teraz. Ciągle słyszę Twój głos, pamiętam jak się śmiałeś. Mówiłeś do mnie "Madzik", zawsze mogłam na Ciebie liczyć. 

Chcę żeby moje córki miały takich Dziadków, jakim Ty byłeś dla mnie. Bo byłeś najlepszym Dziadkiem. I tak bardzo mi przykro, jak komuś mówię o tym, że odszedłeś a w odpowiedzi pada "Aaa.. to tylko dziadek". Bo dla mnie byłeś AŻ Dziadkiem. 

wtorek, 16 grudnia 2014

Kolejki

Ciąża nie choroba! Można stać pół godziny w sklepie w kolejce z jabłkami i mlekiem w koszyku, podczas gdy para przez tobą zrobiła zapasy dla oddziału wojska. Można spędzić 40 minut na poczcie, bo trzy osoby przed tobą właśnie płacą rachunki za wszelkie możliwe urządzenia w domu - co z tego, że ty masz do odbioru tylko polecony. Komunikacją nie jeżdżę, więc nie będę pomstować na brak miejsca w autobusie, bo nie wiem co tam w tej kwestii słychać. Wiem natomiast, że gdy tylko tajemniczy Brzuch pojawia się na horyzoncie nagle wszystko dookoła staje się tak bardzo interesujące, ściany, sufit, podłoga, kwiatki na parapecie, pani kasjerka, oo buty muszę wyczyścić, no akurat teraz muszę sprawdzić w telefonie czy ktoś przypadkiem nie napisał smsa.

Kto widział wielkimi literami wypisane "Ciężarne i weterani wojenni obsługiwani poza kolejnością"? Albo taki archetyp jak "kasa pierwszeństwa" w markecie? No chyba tylko w Ikei.

Dwa razy w tej mojej drugiej ciąży zdarzyło się, że ktoś mi ustąpił - Pan na poczcie wpuścił mnie w kolejkę i to z komentarzem "Pani się dziwi? Przecież to się Pani należy i ja nie mam nic do gadania". I raz w warzywniaku, jak poszłam po dynię ze Starszakiem, a Pani Sprzedawczyni nie patrząc na nikogo zaczęła mnie obsługiwać. Ohohohoo się nasłuchałam wtedy... Wiecie, że z brzuchem to się w domu siedzi?

Na całe szczęście ciążowa końcówka była łaskawa i mogłam sobie postać w kolejce, nie narzekałam, nie wpychałam się, niczego nie wymuszałam. ALE. To co działo się w pierwszych miesiącach, kiedy jeszcze nie było brzucha widać w ogóle... To był dopiero kosmos! Rozbawiła mnie kiedyś kartka wywieszona w aptece "Klientki w widocznej ciąży obsługujemy poza kolejką". A co z klientkami w niewidocznej ciąży? Ja poszłam tylko pobrać krew. Siedziałam blada, sina, fioletowa i dobrze, że toaleta była blisko, bo dwa razy szłam puścić pawia. Pani pielęgniarka miłym głosem przywoływała ciążówki do gabinetu po prawej, a po lewej całą resztę, której oczywiście było 2x więcej. Dwie młode dzieweczki siedzące obok rozchichrały się na tekst jednej z nich "chodź sobie zrobimy dziecko, szybciej nas będą obsługiwać". Och, miałam wielką ochotę ją orzygać. Szkoda, że już nie było czym.

Często te pierwsze miesiące, kiedy jesteśmy w ciąży są tak hardcorowe, że to "przepuszczenie" w kolejce urasta do rangi wydarzenia międzynarodowego. A jest całkowicie ignorowane przez społeczeństwo. Jak jeszcze z tym wielkim brzuchem jesteś w stanie trącić panią przed sobą w kolejce i poprosić o przepuszczenie (sic! trzeba się prosić!), tak co jesteś w stanie zrobić w pierwszym i, nierzadko, drugim trymestrze? Chyba nosić w portfelu USG i pokazywać każdemu zainteresowanemu.

Jakie są Wasze wrażenia i przygody z kolejkami w ciąży? Ja miałam pecha, czy to już powszechne zjawisko? 

Ciekawe w ilu puntkach w mieście, w Polsce, pojawi się TO logo i czy Kolejkowa Rewolucja przyniesie zamierzony efekt. Ja trzymam kciuki i przywołuję do porządku wszystkie Brzuchatki - walczcie o swoje miejsce w kolejce! Bo ono się wam zwyczajnie należy.

czwartek, 11 grudnia 2014

Czy poród jest ważny?

Zastanawiałyście się kiedyś jak poród wpływa na nasze życie? Czy jest istotny w dalszym rozwoju, czy może narodziny są całkiem bez znaczenia i to, jakimi będziemy ludźmi warunkuje się dopiero w kolejnych latach? Czy to prawda, że dobry poród daje matce nadnaturalną siłę i spełnienie? Czy ze złymi przeżyciami należy się okopać w środku i nigdy już nie wspominać? Jak bardzo istotne jest przekazanie dalej pozytywnych emocji związanych z porodem? Co Ty powiesz swojej córce, synowej, wnuczce za kilka/naście lat? Ja wiem co ja powiem. Że to cud narodzin. Mój drugi poród był tak dobry, że zmył wszystko co złe z pierwszego i dał mi niesamowitą siłę.

Dziś wiem, że poród jest ważny. Mało tego, wierzę w dobry poród i wierzę, że jakość narodzin ma ogromny wpływ na nas i nasze dzieci, na to kim będziemy. Poród zmienia życie. Pomijam badania naukowe prowadzone przez uczonych na ten temat - to nie pozostawia wątpliwości. Tu mówię o sobie, o swoich odczuciach. To blog bardzo osobisty, gdzie nie podnoszę do dyskusji na tematy "dobre/złe", nie oceniam, nie mówię co macie robić. Piszę o sobie. Mam na koncie dwa porody, z których mam totalnie inne wspomnienia, które totalnie mnie zmieniły.

Poród Olgi (o którym przeczytacie TU) był dobry, ale nie wystarczająco. Zabrało w nim tak wielu rzeczy, o których uświadomiłam sobie dopiero po latach. Brakowało intymności, bliskości, wsparcia. Ja też byłam młoda, za mało wiedziałam o pewych rzeczach, byłam niedostatecznie dojrzała jak na pierwsze dziecko. Brakło mi zaufania w swoje matczyne instynkty, postawiłam na instytucję wszechwiedzącego pediatry, a i obie babcie bombardowały milionem pomysłów na moje macierzyństwo. To mnie nie usprawiedliwia, wiem, ale tak siebie tłumaczę.

Olga ma w tym momencie bardzo duże problemy z jelitami, z bolącym brzuszkiem, z alergiami skórnymi... Właśnie teraz, kiedy ma 5 lat. Nie od razu po podaniu mleka modyfikowanego w szpitalu. Nie od razu, kiedy przeszłam na karmienie mieszane gdy miała 2 miesiące. Była okazem zdrowia, nie chorowała, katar miała kilka razy. Byłam taka dumna. Przecież nie choruje, to mity z tym karmieniem piersią, mieszanka jest kul! Teraz jestem przekonana, że pierwszej doby w szpitalu zafundowałam jej jelitowy armageddon. Zamiast wsparcia laktacyjnego dostałam buteleczki z mlekiem od położnych. Zamiast prawidłowego dostawienia do piersi dostałam kapturki silikonowe na sutki. Zamiast solidnego jedzenia po wyczerpującym porodzie dostałam granulowaną herbatkę laktacyjną, która w 90% składała się z cukru. Tak mało wiedziałam o karmieniu, tak bardzo potrzebwałam pomocy.

Olga panicznie boi się pobierania krwi. Jak widzi pielęgniarkę ze szczepionką dostaje ataku histerii. Ostatnio trzy osoby trzymały ją podczas kłucia w palec. Skąd to się wzięło? Ja jestem głęboko przekonana, że jest to trauma szpitalna. Nie mam pojęcia co się z nią działo przez pierwszą dobę. Prawie jej nie widziałam. Zabrali, zaszczepili, zbadali, wykąpali, zawinęli w bety, wsadzili butelkę do dzioba i zostawili. Boże, jak sobie pomyślę, że Dalię miałam przez pierwszą dobę cały czas golutką przy sobie, że karmiłam, przytulałam, głaskałam, NIKT mi jej nie zabierał nigdzie, była ze mną w każdej minucie - to chce mi się płakać. Pamiętam, jak bardzo zaskoczyło mnie wymiotowanie wodami. Wystraszyłam się bardzo, bo nie wiedziałam o co chodzi, dlaczego ona tak robi? Czy Olga również wymiotowała? Czy była wtedy sama? Czy położne obróciły ją na bok podkładając tetrę i zostawiły? Ryczę. Takie porównania dwóch sióstr zawsze wypadają na niekorzyść Starszej. Oczywiście, że byłam wtedy młodsza, mniej wiedziałam i byłam bardziej podatna na to, co mówią inni. Oczywiście, że było to moje pierwsze dziecko, więc co, "miałam prawo"? Miałam prawo nie wiedzieć co jest dla niej najlepsze? 

Kolejne tygodnie po porodzie, teraz z perspektywy czasu, były tragiczne. Ciągle bez wsparcia laktacyjnego wprowadziłam terror karmieniowy co trzy godziny. Nie było czegoś takiego jak "na żądanie". Jak to, pozwolę dziecku rządzić w domu? To już nawet nigdzie nie wyjdę! Więc nie dość, że nie jadła tyle ile powinna to jeszcze nie dostawała swojej pocji czułości i bliskości, która jej się należała, której tak potrzebowała. Leżała w łóżeczku z karuzelą na milion baterii albo w bujaczku gapiąc się na zabawki. Nie wiem jakim cudem udało nam się przemycić w tym wszystkim chustę i brak zabawek z serii "gram, świecę i ogłupiam". Ale chociaż tyle...

Już tu kiedyś na blogu pisałam, że pierwszy raz płaczącą w nocy Olgę wyciągnęłam z łóżeczka i przytuliłam jak miała osiem miesięcy. Osiem. 8. O s i e m. Wcześniej tylko ją głaskałam leżącą na płasko i czekałam aż się uspokoi. Albo wychodziłam i czekałam za drzwiami. Mam ciarki na plecach,

Do moich "sukcesów" macierzyńskich należy również odpieluchowanie Starszaka w wieku półtora roku. Fajnie, tylko... po co? Sadzałam ją na nocnik odkąd skoczyła 6 miesięcy. A teraz Młoda nie chce - a ja się nie spinam, choć przyznaję, próbowałam. I choć nie ukrywam, że ciężko mi przewijać pampki z dwójką, to ważniejsze dla mnie teraz jest czego chce dziecko. I jeśli daje mi sygnał, że jest niegotowa - szanuję to.

Dalia w ogóle jest wyjątkowym bobasem. Spokojna, uśmiechnięta, wesoła. Jasne, że ryczy, mi też się przecież czasem zdarza. Ale nie ryczy dla samego ryczenia - może dlatego że spełniam jej wszystkie potrzeby? Tulę, noszę, głaszczę, śpiewam, gadam, wszystko robimy razem. A może też dlatego, że w piękny sposób przyszła na świat? Chce mieć mnie blisko i jestem - na tym chyba polega urlop macierzyński - odpuścić pracę i być tylko dla dziecka. Ja w tym momencie już wiem, że dla nas ten rok to i tak będzie za mało.

Może jeszcze za wcześnie na wnioski - Druga Córka jest malutka w porównaniu do Pierwszej. Może jeszcze trzeba poczekać. Ale to właśnie czas pokaże czy miałam rację. Jedno wiem w tym momencie na pewno - Dalia miała lepszy start od Olgi.

Włączcie się w akcję #lepszyporód. Koniecznie przygotujcie swoją kartkę! Piszcie o swoich dobrych porodach, ale również o tych złych, o tym jak Was traktowano na sali porodowej. Dobre porody powinny być standardem, nie luksusem.


niedziela, 7 grudnia 2014

Nowi, nowe, na nowo

Kiedyś z nowopoznaną osobą wymienialiśmy się adresem i niecierpliwie, często przez kilkanaście dni, oczekiwaliśmy listonosza. Dzwoniliśmy do siebie z budek telefonicznych, znając supertajny sposób wybierania numeru, ktory pozwalał na 30 sek. darmowej rozmowy międzymiastowej. Ktoś wymyślił internet, komputer w każdym domu, cz@ty i kawiarenki. Szturmem weszły fora internetowe, nasza-klasa, w końcu Facebook. Na koniec dopadł mnie Instagram. I blogger. 

I na każdym z tych etapów rozwoju techniki, elektroniki, serwisów społecznościowych było mi dane poznać ciekawych ludzi, nawiązać nowe znajomości, pozyskać przyjaciół na długie lata. Ale również sparzyć się, zaufać i oberwać obuchem w łeb.

I tak przechodząc przez wszystkie te odcinki swojego życia, na żadnym z nich nigdy nie podejrzewałam, że za chwilę pojawią się w moim życiu wartościowe osoby. Że będę pisać, dzwonić, spotykać się z nimi, pić kawę. Że tak oto poznaję kolejną pokrewną duszę, z którą rozumiemy się bez słów i równocześnie, w ten sam sposób kończymy wypowiadane zdanie. 

I jak zawsze byłam - znów jestem pełna wiary, optymizmu, euforii, że to już tak "for ever". 

Wszystkim tym osobom, po kolei, każdej z osobna jestem wdzięczna za to, co wnieśli do mojego życia, czego mnie nauczyli, jak mnie zmienili. Bo dzięki nim jestem dziś tym, kim jestem. Mam sto milionów dobrych wspomnień i ciągle tworzę nowe! Mam dobre, pozytywne osoby wokół, a czas doskonale odsiewa te, które mnie ranią i pozbawiają energii.

Nadszeł czas na nowe - nowych - się dzieje! Choćby tylko dlatego warto było założyć bloga.

Dziękuję.



czwartek, 4 grudnia 2014

Matka na fejsie

Stało się. Zrobiłam to. Założyłam fanpage. Ale jaja - Matka na fejsie. Kto to teraz ogarnie? Ach, jeszcze wiele do zrobienia, a moje serce perfekcjonistki płacze nad niedopracowaną grafiką, logiem, WSZYSTKIM. 


W głowie buzują pomysły, palę się do działania i jestem tak totalnie ograniczana przez.. czas! Że to się w tej głowie nie mieści. Ostatnio Małżon przeburkiwał coś, że znalazł mi appkę zmieniającą mówienie na pisanie - może to właśnie ten moment, kiedy powinnam zacząć jej używać :)