Arrrghhhh... Olga pobiła dziś rekord w długości wycia - od placu zabaw w parku do mostka przy naszym osiedlu. Oczywiście była to mała-wielka dziecięca tragedia, na tyle duża, że nie mogła sobie poradzić z uspokojeniem się. Takie akcje są niestety dość popularne odkąd zdmuchnęła magiczne 4 świeczki na torcie. A to kredka za mało czerwona, a to jak jej nie pozwolimy zjeść biszkopta to ona nas już nigdy nie będzie lubić, a to nie zje już nigdy ("nigdy" to słowo klucz) zupy, bo każemy umyć ręce. Owe "nigdy" wzięło swój początek podczas listopadowego wypadu do znajomych w Finlandii - powiedziała wtedy do swojej fińskiej bliźniaczki "jeśli natychmiast nie zamkniesz tych drzwi to ja już nigdy do ciebie nie przylecę!". Taki czterolatek, o. Foszki na tapecie.
Ale nie było aż tak foszasto przez cały dzień. Było też sentymentalnie. Matka od pierwszej ciąży wzrusza się nawet na reklamie papieru toaletowego, ale dziś sprawa dotyczyła piosenki z przedszkola. Dość znana "Hej, biały walczyk, hop, hop, hop
zając na śniegu znaczy trop, zając na śniegu pomyka, a my tańczymy walczyka" - mój Starszak mi ją dzisiaj zaśpiewał. A mi stanął przed oczami obraz MNIE z czasów przedszkolnych, mnie śpiewającej tą piosenkę razem z moją ukochaną babcią, nawiasem mówiąc przedszkolanką. Ten obraz sprzed 25 lat wywołał taką falę wzruszenia, że dobrze, że szłam w okularach przeciwsłonecznych, bo od razu zalałam się łzami. Przecież to było tak niedawno! Niemalże wczoraj... A teraz idę ulicą z dwoma córkami i starsza mi śpiewa... Olga jeszcze nie rozumie moich akcji wzruszeniowych. Kiedyś oglądałyśmy razem "Króla Lwa" i jak się popłakałam to ona się zaśmiała i powiedziała, że jestem niepoważna, heh;)
No i poryczałam się!
OdpowiedzUsuń