Zastanawiałyście się kiedyś jak poród wpływa na nasze życie? Czy jest istotny w dalszym rozwoju, czy może narodziny są całkiem bez znaczenia i to, jakimi będziemy ludźmi warunkuje się dopiero w kolejnych latach? Czy to prawda, że dobry poród daje matce nadnaturalną siłę i spełnienie? Czy ze złymi przeżyciami należy się okopać w środku i nigdy już nie wspominać? Jak bardzo istotne jest przekazanie dalej pozytywnych emocji związanych z porodem? Co Ty powiesz swojej córce, synowej, wnuczce za kilka/naście lat? Ja wiem co ja powiem. Że to cud narodzin. Mój drugi poród był tak dobry, że zmył wszystko co złe z pierwszego i dał mi niesamowitą siłę.
Dziś wiem, że poród jest ważny. Mało tego, wierzę w dobry poród i wierzę, że jakość narodzin ma ogromny wpływ na nas i nasze dzieci, na to kim będziemy. Poród zmienia życie. Pomijam badania naukowe prowadzone przez uczonych na ten temat - to nie pozostawia wątpliwości. Tu mówię o sobie, o swoich odczuciach. To blog bardzo osobisty, gdzie nie podnoszę do dyskusji na tematy "dobre/złe", nie oceniam, nie mówię co macie robić. Piszę o sobie. Mam na koncie dwa porody, z których mam totalnie inne wspomnienia, które totalnie mnie zmieniły.
Poród Olgi (o którym przeczytacie TU) był dobry, ale nie wystarczająco. Zabrało w nim tak wielu rzeczy, o których uświadomiłam sobie dopiero po latach. Brakowało intymności, bliskości, wsparcia. Ja też byłam młoda, za mało wiedziałam o pewych rzeczach, byłam niedostatecznie dojrzała jak na pierwsze dziecko. Brakło mi zaufania w swoje matczyne instynkty, postawiłam na instytucję wszechwiedzącego pediatry, a i obie babcie bombardowały milionem pomysłów na moje macierzyństwo. To mnie nie usprawiedliwia, wiem, ale tak siebie tłumaczę.
Olga ma w tym momencie bardzo duże problemy z jelitami, z bolącym brzuszkiem, z alergiami skórnymi... Właśnie teraz, kiedy ma 5 lat. Nie od razu po podaniu mleka modyfikowanego w szpitalu. Nie od razu, kiedy przeszłam na karmienie mieszane gdy miała 2 miesiące. Była okazem zdrowia, nie chorowała, katar miała kilka razy. Byłam taka dumna. Przecież nie choruje, to mity z tym karmieniem piersią, mieszanka jest kul! Teraz jestem przekonana, że pierwszej doby w szpitalu zafundowałam jej jelitowy armageddon. Zamiast wsparcia laktacyjnego dostałam buteleczki z mlekiem od położnych. Zamiast prawidłowego dostawienia do piersi dostałam kapturki silikonowe na sutki. Zamiast solidnego jedzenia po wyczerpującym porodzie dostałam granulowaną herbatkę laktacyjną, która w 90% składała się z cukru. Tak mało wiedziałam o karmieniu, tak bardzo potrzebwałam pomocy.
Olga panicznie boi się pobierania krwi. Jak widzi pielęgniarkę ze szczepionką dostaje ataku histerii. Ostatnio trzy osoby trzymały ją podczas kłucia w palec. Skąd to się wzięło? Ja jestem głęboko przekonana, że jest to trauma szpitalna. Nie mam pojęcia co się z nią działo przez pierwszą dobę. Prawie jej nie widziałam. Zabrali, zaszczepili, zbadali, wykąpali, zawinęli w bety, wsadzili butelkę do dzioba i zostawili. Boże, jak sobie pomyślę, że Dalię miałam przez pierwszą dobę cały czas golutką przy sobie, że karmiłam, przytulałam, głaskałam, NIKT mi jej nie zabierał nigdzie, była ze mną w każdej minucie - to chce mi się płakać. Pamiętam, jak bardzo zaskoczyło mnie wymiotowanie wodami. Wystraszyłam się bardzo, bo nie wiedziałam o co chodzi, dlaczego ona tak robi? Czy Olga również wymiotowała? Czy była wtedy sama? Czy położne obróciły ją na bok podkładając tetrę i zostawiły? Ryczę. Takie porównania dwóch sióstr zawsze wypadają na niekorzyść Starszej. Oczywiście, że byłam wtedy młodsza, mniej wiedziałam i byłam bardziej podatna na to, co mówią inni. Oczywiście, że było to moje pierwsze dziecko, więc co, "miałam prawo"? Miałam prawo nie wiedzieć co jest dla niej najlepsze?
Kolejne tygodnie po porodzie, teraz z perspektywy czasu, były tragiczne. Ciągle bez wsparcia laktacyjnego wprowadziłam terror karmieniowy co trzy godziny. Nie było czegoś takiego jak "na żądanie". Jak to, pozwolę dziecku rządzić w domu? To już nawet nigdzie nie wyjdę! Więc nie dość, że nie jadła tyle ile powinna to jeszcze nie dostawała swojej pocji czułości i bliskości, która jej się należała, której tak potrzebowała. Leżała w łóżeczku z karuzelą na milion baterii albo w bujaczku gapiąc się na zabawki. Nie wiem jakim cudem udało nam się przemycić w tym wszystkim chustę i brak zabawek z serii "gram, świecę i ogłupiam". Ale chociaż tyle...
Już tu kiedyś na blogu pisałam, że pierwszy raz płaczącą w nocy Olgę wyciągnęłam z łóżeczka i przytuliłam jak miała osiem miesięcy. Osiem. 8. O s i e m. Wcześniej tylko ją głaskałam leżącą na płasko i czekałam aż się uspokoi. Albo wychodziłam i czekałam za drzwiami. Mam ciarki na plecach,
Do moich "sukcesów" macierzyńskich należy również odpieluchowanie Starszaka w wieku półtora roku. Fajnie, tylko... po co? Sadzałam ją na nocnik odkąd skoczyła 6 miesięcy. A teraz Młoda nie chce - a ja się nie spinam, choć przyznaję, próbowałam. I choć nie ukrywam, że ciężko mi przewijać pampki z dwójką, to ważniejsze dla mnie teraz jest czego chce dziecko. I jeśli daje mi sygnał, że jest niegotowa - szanuję to.
Dalia w ogóle jest wyjątkowym bobasem. Spokojna, uśmiechnięta, wesoła. Jasne, że ryczy, mi też się przecież czasem zdarza. Ale nie ryczy dla samego ryczenia - może dlatego że spełniam jej wszystkie potrzeby? Tulę, noszę, głaszczę, śpiewam, gadam, wszystko robimy razem. A może też dlatego, że w piękny sposób przyszła na świat? Chce mieć mnie blisko i jestem - na tym chyba polega urlop macierzyński - odpuścić pracę i być tylko dla dziecka. Ja w tym momencie już wiem, że dla nas ten rok to i tak będzie za mało.
Może jeszcze za wcześnie na wnioski - Druga Córka jest malutka w porównaniu do Pierwszej. Może jeszcze trzeba poczekać. Ale to właśnie czas pokaże czy miałam rację. Jedno wiem w tym momencie na pewno - Dalia miała lepszy start od Olgi.
Może jeszcze za wcześnie na wnioski - Druga Córka jest malutka w porównaniu do Pierwszej. Może jeszcze trzeba poczekać. Ale to właśnie czas pokaże czy miałam rację. Jedno wiem w tym momencie na pewno - Dalia miała lepszy start od Olgi.
Włączcie się w akcję #lepszyporód. Koniecznie przygotujcie swoją kartkę! Piszcie o swoich dobrych porodach, ale również o tych złych, o tym jak Was traktowano na sali porodowej. Dobre porody powinny być standardem, nie luksusem.
Bardzo mocny tekst. Ogromna dawka emocji. Będę miała o czym myśleć przed snem. Ja jeszcze przed porodami, nawet przed zajściem w ciążę. Ale od jakiegoś czasu mam ogromną potrzebę zdobywania wiedzy o "byciu mamą". Nie matką. Mamą. Szukam, czytam, podziwiam.
OdpowiedzUsuńJesteś dla mnie dużą inspiracją i z chęcią czytam Twoje posty!
Pozdrawiam bardzo serdecznie!
Trzymajcie się dziewczyny! :)
To dość emocjonujący temat dla mnie. Bloger płakał jak pisał ;) Pozrdawiamy!
UsuńPrzytulam, rozumiem.Też tam byłam. Kiedyś to opiszę, te pierwsze miesiące pseudobliskości. Boli jak diabli i smutno, że tak. Z drugiej strony miłośc to tak potężna siła, zostanie uleczone. Wierzę w to.
OdpowiedzUsuńTrzeba wierzyć :*
UsuńZachowuję ten Twój wpis.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za niego. I podziwiam za odwagę opublikowania. :)
Bardzo inspirujesz. Odważna i mądra babka z Ciebie. Powodzenia!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :*
UsuńMam bardzo podobne doświadczenia. Drugie macierzyństwo (w moim przypadku) było-jest mądrzejsze, spokojniejsze, pełniejsze. Starszemu wynagradzam te różnice bezwarunkową miłością i akceptacją - a bracia różnią się od siebie, podobnie jak Twoje dziewczynki. Pozdrawiam ciepło (i zapraszam "do siebie")
OdpowiedzUsuńCzyli to może jednak taka prawidłowość życiowa..? Pozdrawiam, zajrzę na pewno :*
UsuńJesteś wspaniałą Matką! Dla obu Córek. Chciałabym mieć taką.
OdpowiedzUsuńEch, nie wiem. Naprawdę. Zawsze chciałam swoje dzieci traktować równo, a widzę że tego nie robię i najgorsze - nie wiem jak to zmienić :(
UsuńPiękna, a znasz książkę "Rodzeństwo bez rywalizacji"? Dla mnie to było niesamowite odkrycie, że "sprawiedliwie i równo" dla dzieci wcale nie znaczy np. "po tyle samo czasu albo tyle samo zabawek" etc. Bardzo polecam. (Najtaniej chyba na bonito.pl i jest możliwy odbiór we Wrocławiu).
UsuńNie znam. Lecę.
UsuńKupiłam :D
UsuńCzytam Twój tekst i jakbym widziała swoje pierwsze dni z moim synem. Przerażona i osłabiona po porodzie nie mogłam mieć Młodego przy sobie. Następnego dnia na moja prośbę położne przywiozły mi Go i poprostu zostawiły nie informując, że dziecko nie było odśluzowywane, że samo musi pozbyć się śluzu i co robić w takim wypadku. Byłam przerażona gdy Mały zaczął się dusić własnym śluzem. Jako że to moje pierwsze dziecko, nie miałam pojęcia jak Go przystawić do piersi. A mały nie nie chciał jeść, przez co spadł ponad pół kilo na wadze... Dobę później okazało się że ma pęknięty obojczyk i wychodzi mu żółtaczka.. Byłam przerażona i załamana tym co dzieje się z moim dzieckiem a znikąd nie miałam wsparci.. Jedna położna pokazała mi jak małego przyłożyć do piersi i zaleciła dokarmianie aby zaczął przybierać żebyśmy mogli wyjść do domu. w domu dostał wysypki po prywatnej konsultacji (ponieważ nasza Pani doktor uważa że jestem paranoiczką) okazało się że Młody ma skazę białkową dlatego nie chce jeść i jest marudny. Do dzisiaj walczymy ze skazą. Pediatra nadal uważa że przesadzam ale wierzę w mój instynkt i wiem że dziecku coś dolega. Czeka nas kolejna prywatna konsultacja i zmiana pediatry. Jednak wiem jedno - przy następnym dziecku będę mądrzejsza o zdobytą wiedzę i kolejny szkrab będzie na lepszej pozycji niż jego straszy brat.. A pierwsz ciąża i poród były dla mnie ciężkim czasem.
OdpowiedzUsuńStraszne, straszne.. każda taka opowieść jest mi niezmiernie bliska.. Wiem o czym piszesz. Tulę :*
Usuń