Kiedyś nie było internetu. Serio. Zadanie domowe z biologii robiłam korzystając z ksiąg mojej mamy, matematykę tłumaczył mi wujek, a żeby napisać unikatowe wypracowanie na niemiecki jechałam do najlepiej zaopatrzonej księgarni i wyszukiwałam drukowanych pomocy naukowych. Ortografii trzeba było się nauczyć, bo gdy walnęło się byka w zeszycie nie pojawiały się podkreślenia. Mało tego - pamiętam jeszcze telefony z tarczą, wykręcało się numer wkładając palec w dziurkę i jak się człowiek pomylił to nie można było zerknąć na wyświetlacz i szybko się rozłączyć. Pierwsza komórka moich rodziców miała rozmiar solidnej cegłówki i chyba ciągle ją gdzieś mamy, na pamiątkę.
Kiedy przekroczyłam datę magicznych 15stych urodzin, skończyłam podstawówkę i zaczęłam liceum - rozpoczęła się moja nieśmiała przygoda z internetem. Jeszcze w pierwszej klasie nie był on powszechny - modem na korbkę, blokujący linię telefoniczną. Na imprezie u kolegi punktem kulminacyjnym wieczoru było kliknięcie "połącz" i wysłuchanie melodyjki, którą w tym momencie pamiętają jedynie dinozaury.
To właśnie wtedy poznałam pojęcie "czat" i w pracy u taty (!) weszłam na WP i założyłam sobie pierwszego w życiu e-maila (magda12 - błąd - tylko to było wolne, więc kliknęłam ok, a potem musiałam się tłumaczyć, że wcale nie mam 12stu lat!!!). Zaczęłam poznawać w ten sposób ludzi, zawiązały się pierwsze przyjaźnie. Świat wirtualny stawał się znacznie interesujący od "reala". Spędzałam przed kompem całe dnie, blokując telefon i denerwując dziadka, który nigdy nie mógł się do nas dodzwonić i prawie codziennie interweniował w centrali z prośbą o przerwanie połączenia.
W tym okresie życia miałam wiele szczęścia. Moi rodzice obdarzali mnie ogromnym kredytem zaufania. Mogłam jeździć pociągami po Polsce, przenosić znajomości z ekranu do prawdziwego życia. Nigdy nie stało mi sie nic złego, nikt mnie nie skrzywdził, nie upił, niczego nie dosypał ani nie wykorzystał. Mam świetne wspomnienia, a wiele znajomości utrzymuję do teraz. Wiele przyjaźni przetrwało. Wiadomo, że nie wszystkie, ale nawet jeśli już nie mam z kimś kontaktu to zachowałam świetne wspomnienia. Pierwszy facet, z którym się całowałam również wyłonił się z czeluści internetów.
Gdy poszłam na studia pojawiło się gadu-gadu. Wcześniej ICQ, ale totalnie nie umiałam z tego korzystać, więc zostałam przy polskim komunikatorze. Godziny spędzone przed wielkim ekranem, przegadane, przeklikane, często obiad jedzony nad klawiaturą (ale akurat w tym temacie chyba nic się nie zmieniło). Tu już nie poznawałam nowych ludzi, raczej utrzymywałam bieżące kontakty. Hitem była możliwość ustawienia swojego "statusu". Nie raz główkowałam co by wpisać, w końcu to w jakiś sposób określało moją osobę w sieci.
To ciągle era telefonów bez internetu. Ba, nawet bez aparatów fotograficznych! Nie można było wyciągnąć telefonu i pstryknąć zdjęcia cudownemu wschodowi słońca, w drodze na wykład z chemii. Żeby "złapać moment" musiałam zabierać aparat cyfrowy, który był niezłą kobyłą, ale i tak byłam w lepszej sytuacji od reszty, bo ja dostałam takie cacuszko na 18stkę. Nadal królowały kliszowce.
Gdy zaszłam w pierwszą ciążę modne stały się fora. Internetowe zbieraniny człowieków z brzuchami. Zawiązywały się pierwsze społeczności, gdzie można było ustawić profil, zalogować się, poklikać z babkami, które mniej więcej miały termin porodu w tym samym czasie. Wtedy nastały czasy mojej bardzo silnej integracji z kobietami z wielu zakątków Europy. Kliki mniej i bardziej lubiących się, pierwsza podróż do obcych w sumie ludzi do Finlandii, potem Szwecji. Bardzo mocno związałam się z tą grupą. To był jeden z fajniejszych okresów w moim życiu. Piszę "był", bo wiadomo, tam gdzie są baby nic nie trwa wiecznie. Nastąpiły przetasowania, wymiana "najlepszych" koleżanek na "najgorsze", część kontaktów się urwała, część zakończyła. Niewiele przetrwało, ale jednak coś jeszcze się tli. I tu dochodzę do czasów obecnych. Razem z kompankami z pierwszej ciąży pisałyśmy na swojej zamkniętej grupie o naszym macierzyństwie. O macierzyństwie trudnym, bez lukru, bez słodzenia i roztkliwiania się nad zawartością pieluchy. A szturmem weszły blogi, parentingowe rzecz jasna. Stylizowane bobasy w markowych ciuchach (gdzie my polowałyśmy na okazje z Lidla), piękne zdjęcia (nasze dzieci jakoś nigdy nie chciały ładnie pozować), rozpływanie się nad genialnością swoich pociech (nasze na tym tle wypadały na dość nierozgarnięte), wszechoobecne "złote rady", a wisienką na torcie było pozowanie na ściankach z podpisem "bloginie". To przeważyło sprawę, przelało czarę, miarka tu się przebrała. Postanowiłyśmy założyć własnego bloga pod hasłem "real life", gdzie zamierzałyśmy pisać prawdę i zamieszczać brzydkie zdjęcia. Zatrybiło! Przed moment było fajnie, nawet bardzo, niestety blog okazał się być gwoździem do trumny naszych kontaktów - nie przetrwał nawet roku, a w tym momencie to już nawet nie ma śladu w internetach, że ktoś kiedyś coś pisał.
Milowym krokiem w moim parentingowym świecie stał się poród drugiej córki. Naładowana energią postanowiłam dać jej upust wklepując słowa w edytor, a następnie publikując w sieci. Weszłam jak w masło w polskie parentingi, parę rzeczy poznałam od podszewki. W tym momencie jestem odrobinę przerażona faktem, iż w dzisiejszych czasach Bloger ma wręcz boską moc. I zastanawiam się - czy tak było zawsze? Czy może ja, nie będąc w tym temacie, nie zwracałam na to kompletnie uwagi, a to działo się po prostu obok? Bo w tym momencie blogów jest jak mrówków. Każdy może go sobie założyć i puszczać w eter co mu się żywnie podoba. I ta-dam, puenta - mnie się to nie podoba. Jeśli wynieśliśmy Blogera na piedestał, jeśli pozwoliśmy mu się tam wymościć - to powinniśmy od niego wymagać. Przede wszystkim rzetelności. Rzesza czytających ma prawo myśleć, że to o czym czyta jest po prostu dobre. Sprawdzone, Że można temu ufać.
A co obserwuję? Dramat, panie. Czytam mało blogów, ale dużo czasu spędzam na Instagramie. Widuję tam zapowiedzi różnych blogowych tematów, widzę zdjęcia, widzę produkty promowane. I nasuwa mi się jedno pytanie - czy hajs się zawsze musi zgadzać? Czy to o to w tym chodzi?
Wiecie jak łatwo zarobić bloka? Wystarczy zwrócić uwagę, że może, kobieto, robisz źle. Że może zastanów się, przemyśl, poczytaj, popytaj i wróć z wnioskami. I jak zwykle sprawdza się pradawna zasada - racja jak dupa, każdy ma swoją. Przerażają mnie niemyślące Blogerki, zwłaszcza te z milionem lajków. Jestem mocno niezadowolona z faktu, że mądre blogi, skupiające się na dobrych rzeczach mają zwyczajnie za mały zasięg, trafiają do zbyt małej ilości osób (wyjątek Mataja, szacun dziewczyny! pamiętam Waszego pierwszego posta!). I się nie przebijają, pozostają w swojej niszy. A poczytne, głupie, zwyczajnie złe - śmieją się nam w twarz.
Ewolucja trwa. What's next?
Chyba reprezentujemy ten sam szlachetny rocznik;) Pamiętam, jak musiałam zagłuszać głośną muzyką ten upierdliwy skrzypiący dźwięk ujawniający, że znów się łączę z internetem (a drogie to było wtedy w cholerę). I dla kogo/cego to wszystko? Dla IRC-a <3 W ogóle te Twoje początki to jakby u mnie było. Niestety też wiele nie pozostało.
OdpowiedzUsuńCo do reszty się zgadzam. Kropka w kropkę.
84? :)
UsuńSi :)
Usuńnajlepszy!
UsuńEj, to jakieś hop do przodu jesteście. Ja 83, a melodyjek słuchałam w klasie maturalnej dopiero. (I mam podejrzenia, że gdyby już wtedy mama się wkurzyła i założyła *sztywne* łącze, to mogłabym matury nie zdać ;)). I że cyfrówka na osiemnastkę?
UsuńO, patrz, jak się uchowała :D Serio, cyfrówka na 18stkę! Sprowadzona z dojczlandu, nikt nie miał, tylko ja :D
UsuńJa '83 i powiem... bo-ga-ciiiii... iiiii.......... :)) internet błysnął dopiero na studiach (temat pracy zaliczeniowej: "poszukaj w internecie"); wcześniej jakieś zajęcia przy komputerze w 3LO (przeliczanie w zeszycie liczb na system dwójkowy); stałego łącza nie mam do dziś, lecz nie narzekam - jest już ogólnie dostępny; i też z rozrzewnieniem wspominam poziom czatowych rozmów sprzed dekady, teraz nie radzę -tam tylko : seks, seks, seks.
UsuńCo do blogow z milionem lajkow. jest taki jeden "mamowymioczami" dla mnie? Masakra. Dziewczyna skromna zaczynala od IG a nagle bam wielka celebrytka to to, to tamto z fajnej laski stala sie nadeta, pusta kobieta.
OdpowiedzUsuńOch, ja uważam, że są lepsze kwiatki w tym światku niż dziewczyna z bloga, o którym piszesz :)
Usuń