Jeśli znajdzie się ktoś, kto jeszcze nie zauważył, informuję - jest turbogorąco! Upał, sauna, tropiki - a to wszystko w zasięgu ręki, tuż za oknem. Wychyl głowę a gwarantuję, że nie będziesz miał czym dychać, a skóra w sekundę spiecze się na skwarkę.
Tak oto siedzę zabunkrowana w mieszkaniu, z zasłoniętymi roletani, przy wiatraku, z odkrytą prawie każdą częścią ciała, z dzieckiem leżącym na golaska i drugim w przedszkolu, które od kilku dni ubiera się samo i dzisiaj zamiast zwiewnej, letniej sukieneczki chciało ubrać kożuch. Bo "jeszcze nigdy w nim nie byłam". Ciekawe czemu? Może dlatego, że jest lato, Córko.
W związku z niemożnością dogadania się o poranku w kwestii ubioru przedszkolnego, dzień nie zaczął się jakoś sielankowo - jeśli ktoś ma w domu histeryczną 4latkę ten wie o co kaman. Ciężko się dogadać, ojjj ciężko. Jeszcze trudniej dojść do porozumienia, żeby obie strony były zadowolone.
Zdecydowanie brakuje mi cierpliwości i jestem świadoma tego, że za dużo wymagam od tej małej istoty. Ta samoświadomość powinna być chyba krokiem w dobrą stronę, ale coś mi chyba nie wychodzi. Dużo ostatnio krzyczę, czym doprowadzam Starszaka do płaczu i rozpaczliwego "nie krzycz już na mnie"... Czy ktoś wynalazł cierpliwość w płynie? Bardzo by mi się teraz przydała. Bo siłę i energię mam w postaci kawy jednej, dwóch, dziesięciu, ale mam. A tu jest mi źle, niedobrze, czuję się fatalnie. Widzę jaka jest fajna, kontaktowa, grzeczna i zdolna, a jednak brakuje mi jakiejś klepki żeby się ogarnąć i docenić to w takiej postaci, w jakiej jest. I widzę, że ona dostrzega moją frustrację i że jej także z tym niefajnie.
Trochę mi się wydaje, że zatraciłam się w drugiej córce. Że ta cała tona endorfin jaka na mnie spłynęła po porodzie, skupiła się właśnie na Drugorodnej. Że nie ma opcji, żeby to małe wyprowadziło mnie z równowagi. Że zaglądam do łóżeczka i gęba mi się cieszy, i nie jestem zmęczona nawet jeśli woła jeść co godzinę albo jak po raz setny w ciągu kwadransa zmieniam pieluchę. Albo jak nie śpi i muszę zapewnić atrakcje, popierdzieć ustami, pogugać, zafałszować piosenkę, poczytać czarno-białą książeczkę.
I chyba tu cała moja energia, siła, cierpliwość i opanowanie ma swoje skupisko. To mój krąg spokoju i miłości, a wszystko inne znajduje się poza nim. I drażni. I wkurza. Why???
Pamiętam, że jak byłam w drugiej ciąży to wydawało mi się, że nic i nikt nie będzie w stanie stanąć pomiędzy mną i Olgą. Że kocham mocno i że będę kochać jeszcze mocniej. I niby tak jest, wiadomo, miłość matki się mnoży, nie dzieli - więc dlaczego nie potrafię się dostroić do potrzeb Starszaka?
Takie rozkminy i żar tropików. Jak żyć?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz