Całe życie dotychczasowe, co roku, na wiosenne święta, w sobotni poranek jeździliśmy święcić jajca. Mama szykowała koszyczki, wspólnie malowaliśmy pisanki, każde z naszej trójki musiało mieć swój osobny zestaw do święcenia. A brat zapytany kiedyś gdzie ma swoje jajka odpwiedział, że w koszyku. Aj, długo się z niego śmialiśmy. Podejrzewam, że gdybym w tym roku pojechała na Wielkanoc do domu rodzinnego to ktoś by ten żart wyciągnął ze skarpety. Ale nie pojechałam. Jestem ze swoją rodziną i dopiero zaczynam tworzyć własną tradycję. Udało się dziś nakarmić Młodszą, uśpić, a ze Starszą zafarbować jajca i przygotować koszyk. Nawet uczesać w dwa warkocze. Poszli potem z Ojcem do kościoła, a ja zostałam z Młodszym Chrumkaczem i szykowałam świąteczne śniadanie.
(...) Zawsze te poświęcone koszyki lądowały z nami w mieszkaniu Dziadków. Taty nigdy nie było z nami, bo zawsze musiał w ten dzień rano iść do pracy. A my zawsze świąteczne śniadanie zjadaliśmy z Dziadkami... Było to najbardziej wypasione śniadanie w roku, na stole było wszystko, dzieliliśmy się jajkiem życząc sobie wesołych, potem szukaliśmy "zajączka", który w pewnym momencie przybrał postać trzech kopert, w których było zawsze po równo.
W tym roku jestem TU, a tam nie ma już nikogo. Dziadek zmarł, Babci nie ma, w mieszkaniu obcy ludzie. Już nigdy nie wejdę na to drugie piętro z zadyszką, nie zadzwonię podwójnie dzwonkiem i nie powitają mnie otwarte ramiona Babci i całus w czoło Dziadka. Od teraz będzie nowa tradycja, moja, nasza, mojej rodziny - musi być. Dla moich Dwóch Córek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz