Kici, kici. Trzy maleństwa, maleńkie kiciurki, nic tylko przytulać i zapraszać pod kołdrę w zimowe nocki. Takich kotów jeszcze nie spotkałam. Leon, Inka i Elroy to największe domowe bydlęta jakie przyszło mi widzieć na własne oczy. A przy tym są tak niesamowicie kochane!!! Nie znałam tej rasy, a okazało się, że jest mega przyjazna, lubi dzieci i mizianie pod bródką. Tak nam oto minął dzień pod Wrocławiem, w domu, w którym również przyszło na świat dzieciątko, przy tej samej kanapie, na której wylegiwałam się z kocurami popijając zieloną herbatę. Ponoć poród na nich nie wywarł większego wrażenia, ooch urodziło się? Fajnie, miau. Pomiziasz?
Olga z okazji odwiedzin dostała dzień wolny od przedszkola. Trafiła do raju, gdzie nie dość, że były kotki to jeszcze te kotki pozwalały się głaskać, przytulać i czesać szczotą. Dalia miała tradycyjnie wszystko gdzieś - był cycek i chusta? Był. To znaczy, że było zajebiście. Przeraża mnie tylko trochę, że okazała się wielkości dwa miesiące starszej Oli. Tylko łepek ma odrobinę mniejszy. Taką to córkę mam, kawał baby;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz