Dwie Córki

Dwie Córki

piątek, 14 listopada 2014

Pięć lat temu

Pięć lat temu moja Starsza Córka miała 7 dni. Od tygodnia byłyśmy juz w domu, a Pan Ojciec zdążył wytrzeźwieć po Pępkowym.

Była taka mała, taka głośna i taka wymagająca. A ja? Pierwsze dziecko - milion pytań, jeszcze więcej obaw. Nie było łatwo. 

Teraz skończyła lat tyle, ile palców w całej dłoni. Rysuje Księżniczki, biega jak zawodowiec, foszy się jak rasowa kobieta. Ciągle w ruchu, skacze, robi fikołki, jest w stu miejscach na raz. Chce śpiewać, malować, jeździć na rolkach. Panicznie boi się wszelkich robali, piszczy na widok muszki owocówki, ale za to wszystkie koty w okolicy zagłaskałaby na śmierć. Karmi kozy, kury, podskakuje w kałużach, prosi by czesać ją w warkocze. Jest śliczną, mądrą dziewczynką, której potencjału wciąż nie potrafię w pełni docenić. Wciąż patrzę na nią przez pryzmat "zimnego chowu" Tracy, ciągle podnoszę jej poprzeczkę a nasza relacja nie zmierza w kierunku, w którym bym chciała.

Zawsze marzyłam o dobrych stosunkach z moimi dziećmi i choć wiem, że tworzymy je przez całe życie, to wierzę, że wszystko zaczyna się na sali porodowej. Że poród i jakość narodzin, a także trzy pierwsze lata sprzyjają tworzeniu się więzi i programują nasze życie na kolejne lata.


Dużo zrozumiałam dopiero teraz, niedawno, po lekurze "Mundrej". Pod ostatnim wywiadem z położną Barbarą Baranowską podpisuję się obiema rękami. BB mówi: "Uważam, że sposób w jaki przychodzimy na świat, i pierwsze trzy lata decydują o tym, jakie nasze życie będzie w całości. Uważam, że jak poród jest dobry, to dobre będzie karmienie. Jak będzie dobre karmienie, to będzie dobra relacja. Jak będzie dobra relacja z mamą, będzie dobra więź. Jak będzie dobra więź, to wyrosnę na dbającą o siebie, prozdrowotną nastolatkę. Jak będę taką nastolatką, to zostanę zdrową kobietą, która znajdzie faceta z dobrej więzi, stworzymy dobrą parę i tak dalej. I czemuż by tak miało nie być?"

Urodzenie Olgi nie było dla mnie traumatycznym doświadczeniem, ale do najmilszych też nie należało. W tej świadomości utwierdził mnie dopiero mój drugi poród - w porównaniu narodziny pierwszej córki nie wypadają najlepiej. 

Zaczęło się w czwartek po wieczornej wizycie u ginekologa, kiedy to pan doktor podczas badania zrobił mi "coś". Nie powiedział co, teraz mogę jedynie domniemywać - może to był masaż szyjki? Bolało. I zostało skomentowane "jak to panią boli, to jak tam ma się dziecko zmieścić?". Wtedy wydało mi się to zabawne, nawet się zaśmiałam.

W domu zjedliśmy z Małżonem gyros, obejrzeliśmy "Kill Billa", położyliśmy się spać, a o 22:00 obudził mnie skurcz i tak, wiedziałam, że to TO. Był zupełnie inny od poprzednich przepowiadających i nie dał się z niczym pomylić. Wyskoczyłam z łóżka, poszłam pod prysznic, potem wklepałam trochę mejkapu i obudziłam Sprawcę Całego Zamieszania. Na pytanie "sssorobiszz" padło "rodzę" - reszta potoczyła się dość sprawnie. Telefon do położnej, akurat jest na dyżurze, ale fart. Kanapki, woda, domknięcie walizki i jedziemy. Jest 1 w nocy, miasto śpi, mnie dobijają dziury na drodze, droga w skurczach dłuży mi się niemiłosiernie.

Wpadamy na IP, tam pierwsze schody. "Co się dzieje?" "Rodzę" "Ale co się dzieje?" "Yyy ale o co chodzi?". Pierwszy beton, zaspana pielęgniarka, która kładzie mnie na fotel i dzwoni po lekarza, bo przecież trzeba sprawdzić podwozie. W międzyczasie lawina pytań "Ma ubezpieczenie? Ile ma lat? Kim jest z zawodu?". Najbardziej utkwiło mi w pamięci pytanie o zawód męża i to, że nie mogłam zupełnie się na tym skupić. W końcu warknęłam, że jest studentem i tak pani piguła wpisała w książeczce zdrowia. Z tego wszystkiego akcja spowalnia, skurcze wyciszają się, ja nie mogę się skupić na tym co ważne, ostatecznie blednę na widok wielkiego, metalowego szpitalnego wziernika i na tym etapie mam już wszystkiego dosyć... Przyjmą mnie na porodówkę, ale hola hola najpierw lewatywka. Mówię, że nie ma potrzeby, nie słuchają, robią i tak. Efekt jest taki, że ląduję w ciasnym wc, z wydzieloną porcją papieru, za drzwiami stoi pielęgniarka co chwilę pytając "czy już?", a mnie się włącza czyszczenie wielostronne - jak zaczęłaś ciążę od mdłości tak też ją skończysz, kobieto.

Na górze porodówka. Nie wpuszczają Małżona, mnie podpinają do kabli na łóżku za parawanem. Czuję, że nie mogę leżeć, że muszę wstać, chodzić, NIE "leży, bo mi się tu nic nie pisze! słabe te skurcze..". Wiję się na twardym materacu, zaczynam wymiotować, przynoszą mi miskę, mówię, że się nie położę więcej, więc dają mi stołeczek. Tu pojawia się zblazowany pan doktor z dwoma pytaniami "kiedy się brzuch obniżył? - nie obniżył" oraz "kiedy pani odeszły wody? - nie odeszły" i podsumowaniem "to pani dzisiaj nie urodzi". Cześć jak czapka, odwrócił się i wyszedł. Pasowałoby tu "trzasnął drzwiami", ale drzwi nie było, więc machnął parawanikiem. Czarne miał włosy. I był w miarę młody. Pięć godzin później zobaczyłam go drugi raz, gdzieś między swoimi nogami, jak rodziła się Pierwsza Córka. Kto miał rację?

Biorą mnie na salę rodzinną, wpuszczają Małżona. Sala jest tragiczna, nie ma łazienki, ale możemy być razem. Dostaję piłkę, stołek, światło jest przygaszone. Boli mnie bardzo, pomagają piąstki męża wbite w krzyż - jak się potem okazuje mam fantastyczne skurcze krzyżowe. Dwa razy idę pod prysznic - wracając po pierwszym razie mam ogromną ochotę położyć się po drodze na zimnych kaflach. Robię to i natychmiast zostaję podniesiona. Nie wolno... Mam swoją położną, więc teoretycznie jest lepiej niż standardowo, a przynajmniej My w to wierzymy. Ale nie mam wpływu na to, kiedy mnie bada, a jak do mnie mówi to mam odpowiadać, nie ważne że jest skurcz i chciałabym się skupić na czymś innym. Dostaję "coś" - jakieś czopki, po których idę spać. Skurcze spowalniają, są co 3 minuty, ja śpię między nimi, leżę na boku. Gdy się wybudzam słyszę, że mam iść znowu pod prysznic i że już niedaleko. Córka ma być duża - 4 kg. Idę i pod wodą dostaję takich turboskurczy, że wyrywam ze ściany metalową rączkę, taką do trzymania równowagi pod prysznicem, oczywiście się nie przyznaję, nieee, to nie ja.

Paweł mnie wyciąga, wracamy do sali, będziemy przeć. Jestem mega słaba i parcie na stojąco bardzo mnie męczy, męczy się też Pablo, który musi mnie podtrzymywać. Położna biurkową lampką świeci mi między nogi, jest głowa, dziecko duże, lepiej usiąść. Ok, jest mi wszystko jedno, pakują mnie na łóżko, negocjuję jedynie, że się nie położę, brakuje mi czegoś do złapania rękoma, teraz wiem, że rebozo sprawdziłoby się idealnie.

Nie wiem czy boli, nie wiem co się dzieje, nie ogarniam tego okresu porodu. Nie ma mnie tam. Wiem, że rodzę dzieci w czepku, a czepek Pierwszej Córki zostaje przebity "żeby mi ułatwić"... Zostaję nacięta "żeby mi ułatwić, bo duże dziecko". Ostatecznie 3350g. Czyli mało! Prę, krzyczę, słyszę, że "mam nie krzyczeć". Jest piątek godz. 7:50. W pewnej chwili pada głośne "DO PORODU" i zbiega się widownia. Zbiega, dosłownie. Pan doktor, pan jakiśtam, pani położna druga, pani pielęgniarka, cholera, ktoś jeszcze? I wszyscy się gapią na moje krocze. Córka się rodzi, zostaje mi obrócona tyłkiem do twarzy "żebym zobaczyła, że naprawdę córka", wsadzają mi ją pod koszulę. 7:55. Jest sina, fioletowa, czerwona, maziowata. Krzywi się i stęka, boję się ją dotknąć. Cycek mi gdzieś uciekł, a ona cwaniara szuka! I ciumka! I wie czego chce dziewczyna! I teraz... dziś potrafię już nazwać po imieniu co tam się wydarzyło - byłam zażenowana. Byłam zawstydzona. Tak cholernie się wstydziłam, że ONI tam stoją, wszyscy, w rządku i się na mnie, na nas, gapią. Tak się wstydziłam, że bałam się ruszyć, zmienić pozycję, złapać tego cycka i Ją nakarmić! Cokolwiek! Położna powiedziała "no, to zabieramy, tata idzie, a mamą się zajmiemy". Ile trwał kontakt "skóra do skóry"? 5 minut? 10...? Pierwsze zdanie jakie padło z moich ust do Pierwszej Córki brzmiało mniej więcej "ty cholero, ale mamę wymęczyłaś". Koszmar. Jak mogłam..? Byłam totalnie zażenowana obecnością tylu osób - nie dali mi, nam, prywatności w tak ważnej chwili... Obserwowali mnie, nie wiedziałam co robić! I czy cokolwiek mogę zrobić... Nie wiem kiedy i jak urodziłam łożysko. Nie zarejestrowałam tego faktu w ogóle. Wiem, że długo mnie szyli. I bolało, a nie chcieli dać więcej znieczulenia.



Gdy już w końcu poszyli co najpierw pocięli - kazali iść się umyć - poszłam z Małżonem, żeby mi pomógł. W tej łazience nie było zamka, ja się myłam, a biedak chciał się wysikać - wlazła piguła i go ochrzaniła! Że co sobie wyobraża, że to łazienka dla rodzących, a on jak chce beszcześcić kibel to ma iść na inne piętro:D dosłownie! 

Siedzieliśmy potem za jakimś parawanem. Mnie dali kromkę z jajkiem do jedzenia, ktoś przyszedł pokazać jak karmić dziecko, Młoda pięknie ssała, ale bolało gorzej niż rodzenie chwilę wcześniej. I tak się zaczęły schody kolejne. Żadnej pomocy laktacyjnej... Był piątek, przez weekend Poradnia była zamknięta. Pielęgniarki będące na dyżurze albo nie chciały albo nie wiedziały jak zabrać się do pomocy. Doradziły mi gumowe kapturki, herbatki laktacyjne, laktator... A przystawanie dziecka? A po co? Płakałam bardzo dużo podczas pobytu w szpitalu. Dziecko mi dokarmiali jednocześnie nie mówiąc co tak właściwie robić z tymi cyckami. Zamiast ssania bobasowego podstawiali mi laktator pod nos. A raczej pod cyc. Nic nie leciało = nie ma pani mleka. Ale mimo to, po powrocie do domu karmiłam wyłącznie piersią. Przeszłam wiele - nawał, zator, zapalenie, kapusta, masaż, ciągle te nieszczęsne kapturki.. Nie czerpałam żadnej radości z karmienia piersią. Jedna sesja cycowania potrafiła trwać 40 minut. Nie umiałam karmić poza domem. Tracy Hogg weszła mi na głowę z harmonogramem karmień co 3 godziny. Jak teraz sobie o tym pomyślę to aż mną wzdryga - wtedy byłam przekonana, że robię dobrze.

Istne piekło rozpętało się po wizycie u pediatry. Usłyszałam, że głodzę dziecko. Że te wielkie piersi to tylko są takie duże, ale nie ma w nich mleka. Zaczęło się dokarmianie, zapisywanie, ważenie, dzwonienie do lekarki z raportami. Mimo tego wszystkiego utrzymałam laktację do siódmego miesiąca. Karmiłam rano i wieczorem, potem tylko rano, aż pewnego dnia Olga odmówiła piersi. Powiedziałam sobie, że jeśli jeszcze będę mieć dzieci zrobię wszystko by karmić i nie pozwolę nikomu tego zepsuć.

Dziś jestem Matką dwóch córek. Mam za sobą dwa porody, diametralnie różne, dwa różne podejścia do opieki i wychowania. Dwa różne schematy karmienia, bliskości, porozumienia.

Ten post to jedynie wstęp. Będą kolejne, będą porównania, będą moje wnioski.

20 komentarzy:

  1. Powiem ci, że opowieść robi wrażenie. Niby nie był to traumatyczny poród, ale jednak ten cholerny czynnik ludzki. Mogli podejść z większą troską do pierworódki. Masz piękną córę :) Czekam na posta z porodem w domu, zawładnęło to moimi myślami! To szalone marzyć o porodzie!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja byłam naprawdę z tego porodu zadowolona. Dopiero jak zaczęłam się przygotowywać do drugiego i już po nim, dotarło do mnie, że wcale nie było tak różowo.
      Marz! Czyli niebawem Gniewko będzie miał rodzeństwo ;)

      Usuń
  2. Dorwę kompa i napiszę bo mi w głowie potrzaskało co napisałaś.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam gęsią skórę, dreszcze i nie wiem co jeszcze.......współczuję kurde jakaś trauma ten pierwszy poród, i wcale się nie dziwię, że tak bardzo chciałaś Dalkę w domu rodzić, po swojemu. BTW dobrze się Ciebie czyta ciotka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czytaj, czytaj, czasem coś piszę, chciałabym więcej, ale chyba jestem źle zorganizowana, bo wiecznie brakuje mi czasu!
      poród olgi to nie była trauma - wtedy - wtedy wydawało mi się, że było nawet ok. dopiero jak szykowałam się do drugiego porodu zaczęły do mnie docierać informacje, zaczęłam łączyć fakty, czytać, dowiadywać się; wtedy odkryłam, że jednak wcale tak fajnie nie było.

      Usuń
  4. Nie czytałam tego wywiadu, nie powiem, trochę mnie zasmuciło, to co przytoczyłaś - bo u nas poród i karmienie nie były dobre. Leon kończy za chwilę roczek, czyli mam jeszcze dwa lata - może uda mi się jakoś z tego wybrnąć, żeby nasze przyszłe relacje były dobre… pozdrawiamy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie popadajmy też w skrajności. Budujemy relację każdym przytuleniem, każdym buziakiem, zabawą, przeczytaną książką, każdą minutą poświęconego czasu, zrozumieniem potrzeb dziecka, podążaniem za nim, szacunkiem dla jego zdania, empatią itd.:) Myślę, że kwestia kp a mm, nie odgrywa tu istotnej roli, to wszystko siedzi w głowach.

      Usuń
    2. Warto przeczytać "Mundrę" w całości - rzuca światło, punkt widzenia od strony położnych.
      Ale to nie jest tak, że minęły 3 lata i koniec, amen w pacierzu - przytoczyłam fragment, a cała rozmowa ma kilkanaście stron. Dobry start to dobry początek, łatwiejszy, z górki, nie pod górkę. Tworzą się lepsze warunki do dalszej pracy - w końcu wzajemne relacje tworzymy cały czas, codziennie! Wszystko zależy od nas. Dla mnie to też jest nadzieja, że się jeszcze uda... czasu nie cofnę.

      Usuń
    3. no tak :) nadzieja umiera ostatnia. będę walczyć.

      Usuń
  5. Mój poród to też nie była trauma, ale chyba tylko dlatego, że przeżyty na świadomej "nieświadomce". Nie czytałam, nie wgłębiałam się w temat, omijałam wszystkie porodowe historie. Bałam się. Myśl o kolejnym dziecku jeszcze bardzo odległa, ale wiem, że to byłby dużo bardziej świadomy proces. Może nie w domu, bo strachol jednak jestem. Ale w maxi kameralnych warunkach. Choćbym miała zapłacić. Bez zbędnych ludzi, gadżetów i całego okołoporodowego jazgotu, który wtedy wydawał mi się normą. Dobrze, że przynajmniej położne z totalną empatią uratowały moją laktację. Ostatnio była u mnie kumpela w siódmym miesiącu. Znalazła u mnie na półce Tracy, chciała pożyczyć. Odmówiłam.Plan dnia, karmienie co 3h, drzemka o stałych porach? Jesssu..dobrze, że po pierwszym miesiącu się ogarnełam i wywaliłam tę instrukcję. Świetny ten post-porównawczy..Pisz więcej. pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Straszne jest to, co nazwałaś po imieniu - "choćbym miała zapłacić". Bo jak nie dasz to będą Cię traktować jak bydło, klacze rozpłodowe, w końcu porodówka to swoista taśma produkcyjna w fabryce - szybciej, prędzej, pani się spręży, bo łóżko zajmuje, kolejka jest..
      A to powinno być normalne! W Skandynawii się da, a u nas nie? Przeczytaj, to wywiad z Jolą Petersen, z "Mundrej" http://www.krytykapolityczna.pl/en/artykuly/zdrowie/20140413/petersen-przyjmowac-porod-po-ludzku

      Usuń
    2. Dzięki. Będzie do poduszki :)

      Usuń
  6. Jakbym czytała trochę o sobie.

    Przypomniało się wszystko. Brązowe kafelki na ścianach, smród starości tych ścian... Pielęgniarki zaspane, złe, że w ogóle postanowiłam urodzić. Przecież każdy wie, ze w nocy SIĘ NIE RODZI!! Lekarz, który pytał mnie o moją historię życia, poczęcia, miłości, sraczki, chorób, rodziny i dlaczego tak młodo.

    Rodziłam z Tatą. Moim tatą, dziadkiem M. Historia nasza zawiła, teraz już pięknie, ale wtedy inaczej zupełnie.

    Tata mój mówi, że wchodzi ze mną na porodówkę. Aleeeeż! Proszę Pana! Pan czasu nie traci, do domu marsz, dzisiaj nie rodzimy. DOSŁOWNIE 2h później M. był na świecie. tata nie dał się zbyć.

    Szycie bolało bardziej, niż poród. Jak położna mnie zobaczyła na domowej wizycie to za głowę się złapała - dziewicę z Pani zrobić chcieli.

    No i ta widownia. Gapie. Mnostwo osób, nie wiem skąd, po co, dlaczego. Gdybym jakąś Britney Spears była, okej, paparazzi, ale ja, co ja im takiego zrobiłam że patrzą i patrzą.. a to intymne powinno być...

    Płakałam w szpitalu ciągle. I teraz tak myślę, M. biedny taki... znosił to ze mną, czuł moje smutki, troski i lęki. A mogło być inaczej. Mogło? Mogło. Ale co prywatnie? Za miliard monet? Niestety, nie ten poziom społeczny. Ale teraz gdybym drugie planowała to chyba na poród kredyt zaciągneła, serio!

    Kobiety ze Śląska - nie idźcie rodzić w Knurowie.

    OdpowiedzUsuń
  7. ah no i straszna rzecz przez co prawdopodobnie M. nie przesypia dalej nocy (ma 2 lata). nabył nawyk jedzenia w nocy. taki totalny. a dlaczego? moja położna KAZAŁA mi karmić co 3h. BUDZIĆ i karmić. noc, dzien, BUDZIĆ i KARMIĆ. ale po co ja się teraz pytam> zgłodnieje, to zawoła. usłyszę, nie da się nie uslyszeć niemowlęcego krzyku o jedzonko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tulę! Słyszałaś o akcji Lepszy Poród? Zrób swoją kartkę. Godne traktowanie rodzącej nie powinno być luksusem a normą. Walczmy o to. Dzielna jesteś :*

      Usuń
  8. Kochana... Mam dreszcze, łzy w oczach i tak, tak bardzo chciałabym Ciebie, Olgę wyściskać... Brak mi słów. Nie umiem napisać tego, co mi się w głowie kotłuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się staram przelewać emocje na ekran, ale wielu rzeczy nie jestem w stanie oddać. To takie trudne.

      Usuń
  9. ah... :( moj pierwszy porod mial wiele wspolnego z Twoim porodem... zle wspominam go. trauma zostala okropna. pozniej zaszlam w ciaze. niczego tak sie nie balam, jak tego,ze bede musiala urodzic... bulam tak strasznie negatywnie nastawiona. rozwazalam cc. ale... znalazlam cudownego lekarza, zdecydowalam sie na porod w klinice ze zzo. trafilam na cuuuuudooooowna polozna, byl Maż. wspaniale przezycie. bolalo-owszem. aleeee moja polozna byla niesamowita. wsluchala sie we mnie, kierowala mna, pomogla niesamowicie. nie bylo masazum krocza, sutkow, wyciskania dziecka, nacinania. nie bylo nic z tych rzeczy. urodzilam SAMA. bylo cudownie. bylam taka spokojna po porodzie... dzis dziecko (pol roku) Aniolek... spokojna, lezy, nie placze. ona nawet jak sie obudzi, to nie placze, zeby zakomunikowac ze sie obudzila. NIC. lezec moze nawet pol godziny sama... jest roznica pomiedzy pierwszym a drugim dzieckiem,.. kolosalna. zaluje, ze syn nie mogl miec takich narodzin jak corka... bardzo zaluje, ze nie moglam go karmic dluzej jak 3,5 miesiaca... bardzo zaluje.. ciekawe, czy wplyneloby to na niego, jego zachowanie... bo nie chce sie przytulac, dawac buziaki. rzadko kiedy to robi. i tylko na moja prosbe... :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. u mnie również widać różnicę, ja też teraz wielu rzeczy żałuję, ale czasu nie cofniemy.. możesz dla syna być w tym momencie najlepszą mamą :*

      Usuń